W czwartek 11 lipca w kopalni Rydułtowy doszło do wstrząsu wysokoenergetycznego. W rejonie zdarzenia na porannej zmianie remontowej pracowało 78 górników, którzy zajmowali się konserwacją maszyn i urządzeń. Polska Grupa Górnicza poinformowała, że 76 osób zostało ewakuowanych, a 17 z nich trafiło do szpitala.
Tego samego dnia w godzinach popołudniowych przekazano informację o śmierci jednego z poszukiwanych górników. W sobotę ratownicy odnaleźli kolejnego – 32-letni mężczyzna był przytomny.
Relacja górnika z kopalni Rydułtowy. „Jak w matni”
Redakcja „Faktu” dotarła do pana Artura, który feralnego dnia pracował ze swoją zmianą w kopalni. Obok miejsca, w którym się znajdował, doszło do wstrząsu. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jego życie było zagrożone. – Widocznie nie ten czas, każdemu świeczka pali się do pewnego momentu. Mnie jeszcze się pali, muszę coś jeszcze zrobić na chwałę Pana – powiedział pan Artur.
– Człowiek nie wie, co ma robić. Jak w matni. Ludzie z przodka biegli, powoli z aparatami zaczęliśmy się wycofywać. Tąpniecie było głośne i mocne, poczułem jakbym był w środku trzęsienia ziemi. Mamy swoje latarki. Siedzieliśmy w ciemnościach. Czekaliśmy, czy możemy wejść na robotę. Nie wiedzieliśmy, że obok nas zawalił się chodnik. O wszystkim dowiedziałem się, gdy wyjechałem na powierzchnię. Przed bramą policja, karetki, straż, helikopter – relacjonował.
Pan Artur twierdzi, że fakt, że jest cały to „dowód na to, że Jezus działa” i pozwala mu kontynuować misję, którą jest pomaganie bezdomnym. – Będę dalej wyciągać ludzi z tego gów**, po robocie zaraz lecę do świetlicy. Nie kładę się na kanapę. Jestem szczęśliwy, że mogę im pomóc. Wykąpać, ubrać, dać na leki – podkreślił górnik, który z własnych środków niesie pomoc potrzebującym.
Czytaj też:
Trwa walka o przyszłość Bogdanki. Górnicy stawiają twarde warunkiCzytaj też:
Tragiczny wypadek na Pomorzu. 9-letnia dziewczynka nie przeżyła