Świnoujście ma się stać „drugim Hamburgiem”, zarabiać miliardy złotych, które trafią do budżetu państwa, wbrew protestom Niemców. Tak o budowie terminala kontenerowego mówił poprzedni rząd. Po wyborach nowe kierownictwo resortu infrastruktury oświadczyło, że z planów nie zamierza rezygnować, a największe na świecie kontenerowce wpłyną do Świnoujścia na przełomie 2028 i 2029 r.
Spór jednak trwa, bo inwestycja nadal budzi sprzeciw zarówno po niemieckiej, jak i polskiej stronie.
W międzyczasie zmienił się nie tylko rząd, ale również władze w Świnoujściu. Rządzącego miastem od ponad 20 lat Janusza Żmurkiewicza zastąpiła Joanna Agatowska, której lista zastrzeżeń wobec inwestycji jest długa.
– Myślę, że poprzedni rząd obiecywał inwestorom gruszki na wierzbie, mimo że inwestycja tak naprawdę nie była przygotowywana. Inwestorzy nie mieli świadomości, z jakimi uciążliwościami będą się mierzyć – mówi „Wprost” prezydent miasta.
– Liczymy na audyt tej inwestycji, tak jak robi się audyt CPK. Może ktoś zracjonalizuje podejście, uwzględni inną lokalizację. Nie kwestionuję, że port jest potrzebny, ale czy na pewno w Świnoujściu? – zastanawia się Agatowska.
Przypływ kontenerów, odpływ turystów
Miasto zarzuca wojewodzie zachodniopomorskiemu, że podczas wydawania decyzji o lokalizacji terminala „naruszono lub pominięto szereg przepisów”, do tego „całkowicie zignorowano interes mieszkańców” i kwestię uciążliwości. Od decyzji samorząd się odwołał, a wcześniej miasto zaskarżyło decyzję środowiskową.
Władze miasta wątpią również, że do kasy miasta trafi kwota około 7 milionów złotych z podatku PIT, ponieważ – jak wyliczyła prezydent Agatowska – oznaczałoby to, że przy zatrudnieniu na poziomie 250 pracowników musieliby oni zarabiać średnio aż 40 tysięcy złotych miesięcznie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.