17-latek zaatakowany maczetą w Krakowie cudem przeżył. „Myślałem, że to koniec”

17-latek zaatakowany maczetą w Krakowie cudem przeżył. „Myślałem, że to koniec”

Policja
Policja Źródło: Shutterstock / Longfin Media
17-letni Artem z Ukrainy został zaatakowany na krakowskim Zakrzówku. Trzech Polaków wdało się z nim w pyskówkę, a jeden z nich rzucił się na chłopaka maczetą. Artem dostał dziesięć ciosów, miał pękniętą czaszkę, niemal stracił kciuk w lewej ręce. Cudem przeżył.

Do ataku na nastolatka doszło 10 lipca. Na popularnym wśród mieszkańców Krakowa kąpielisku pojawił się z przyjaciółmi, nie spodziewając się, że ten jeden wieczór wywróci jego życie do góry nogami. W rozmowie z dziennikarką Gazety Wyborczej opowiedział o przebiegu zdarzenia i wsparciu, jakie otrzymał po ataku.

– Ktoś koło nas rzucił, że idą kibice. Krzyczeli: „Je*ać Wisłę” czy jakoś tak – powiedział nastolatek. Relacjonował dalej, że napastnicy podeszli do jego przyjaciela, zaczęli krzyczeć: „dawaj, ku*wa, gaz”. – Michał wstał, powiedział, że nic nie ma, żeby sobie poszli, że nie chce problemów. Dostał w twarz i do dziś ma taką wielką śliwę pod okiem. Zaczęli go gazować. Podbiegłem i odepchnąłem od Michała tego, który go uderzył. Chciałem, żeby mu dali spokój. Zaczęli gazować mnie, potem oberwałem maczetą. Jeden raz, drugi, kolejny – opowiadał Artem Shevchenko.

„Myślałem, że to koniec”

Zasłaniając się, dostał maczetą pod żebro. Potem poczuł uderzenie w dłoń. Chował twarz, ale dostał cios w głowę. – Krzyczałem stop, ale bili dalej – mówił. Dodał, że nie pamięta już nawet twarzy napastnika. Widział tylko, że jego kciuk ledwie trzyma się na fragmencie skóry i bał się, że agresywni Polacy go zabiją. Udało mu się uciec do wody. – Oni uciekli, a ja zobaczyłem wokół siebie kałużę krwi. Najwięcej chyba lało się z głowy. Litrami. Odleciał mi zresztą wtedy cały płat skóry – mówił.

Dodał, że „myślał, że to koniec”. Trafił jednak do szpitala, gdzie przeszedł trzygodzinną operację. Przyszyto mu kciuk, ale brakuje połączeń nerwowych. Artem nigdy nie będzie mógł więc go zginać.

Mama nastolatka, pani Vera podkreśliła, że odkąd nastolatek odzyskał przytomność po operacji, przy jego łóżku gromadziły się tłumy znajomych. Dzwoniła dyrektorka z jego szkoły, a do mieszkania przyjechała szefowa salonu Toyoty, gdzie Artem miał praktyki – przywiozła dla jego mamy słodycze i kwiaty. Konsul Ukrainy zaoferował wsparcie prawne. Udało się także zebrać 200 tysięcy złotych na pomoc poszkodowanemu nastolatkowi. – Chciałem zrobić z tymi pieniędzmi coś dobrego. Pomyślałem, że oddam je na zbiórkę dla zbombardowanego w Kijowie szpitala onkologicznego – mówił Artem. Jego mama zaznaczyła jednak, że plany nieco się zmieniły. – Wymyśliliśmy, że wspomożemy polskie domy dziecka, te w Krakowie. Tu w Polsce dzieci też potrzebują pomocy – dodała.

Artem wspomniał, że został zapytany o to, czy nie jestem na Polaków zły i co o tym myśli. – Debile są w każdym kraju, i w Ukrainie, i w Białorusi, i w Polsce też. Mogę całe życie się przed światem chować ze strachu. Ale co to za życie? Ja tego pobicia w ogóle z Polską nie wiążę. Mogło się stać gdziekolwiek. Taka pomoc od ludzi, takie wsparcie: to by się nie wydarzyło wszędzie – mówił.

Napastnicy z zarzutami

Nastolatkowie, którzy zaatakowali Artema i jego przyjaciół, mieli 15, 16 i 17 lat. Usłyszeli zarzut pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia, a najstarszy z nich dodatkowo odpowie za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu Artema. 17-letni napastnik przyznał się do winy, ale zeznał, że maczety użył w obronie własnej.

– To było zajście o podłożu pseudokibicowskim. Padło na Artema i grupę jego znajomych. Podejrzewamy, że przypadkowo. Ofiarą mógł paść ktokolwiek inny, kto akurat napatoczyłby się młodym agresorom – mówił Gazecie Wyborczej były radny Krakowa, Łukasz Wantuch.

Czytaj też:
Od tych zdjęć włos jeży się na głowie. Grupa nastolatków siała postrach na krakowskim dworcu
Czytaj też:
Bójka obcokrajowców z maczetami w Lidzbarku. Mężczyźni z poważnymi obrażeniami

Źródło: Gazeta Wyborcza