Tragedia w Białym Dunajcu. Na jaw wyszły nowe fakty o rodzinie

Tragedia w Białym Dunajcu. Na jaw wyszły nowe fakty o rodzinie

Policja
Policja Źródło: Shutterstock / DarSzach
W drugiej połowie sierpnia, na terenie jednego z pensjonatów w Gliczarowie Górnym – w pobliżu Białego Dunajca (województwo małopolskie) – doszło do przerażającej zbrodni. Ojciec miał w niezwykle brutalny sposób zamordować 14-letniego syna. Dziennikarze dotarli do szczegółów dotyczących życia prywatnego rodziny. Nieznane dotąd informacje przekazał mediom także Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Siedlcach.

O zabójstwie na Podhalu media rozpisują się od kilku dni. 45-letni ojciec miał zabić swojego syna, a następnie uciec z dwójką swoich młodszych dzieci (w wieku 4 i 8 lat) w kierunku lasu. Został jednak kilka godzin później zatrzymany na terenie obiektu wypoczynkowego. 23 sierpnia TVN24 przekazał, że wobec mężczyzny zastosowano środek zapobiegawczy w postaci aresztu tymczasowego – na okres trzech miesięcy. Usłyszał on już zarzut zabójstwa, a wkrótce biegli mają wydać opinię w sprawie jego poczytalności. W piątek będzie miała miejsce także sekcja zwłok 14-latka. Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu – Justyna Rataj-Mykietyn – przekazała Interii, że 45-latek przyznał się przed sądem do winy i złożył wyjaśnienia.

Kilka szczegółów o rodzinie zdradził mediom właściciel pensjonatu. Dziennikarze skontaktowali się także z MOPR-em w Siedlcach.

„Rodzina była pod naszą opieką”

Mężczyzna, który prowadzi pensjonat, powiedział, że rodzina przyjeżdżała do tego miejsca od wielu lat. W pewnym momencie 45-latek zaczął pojawiać się tylko z dziećmi, bo jego żona zmarła. Jak podaje „Fakt”, w lutym przegrała walkę z rakiem. To miało mocno wpłynąć na stan psychiczny podejrzanego o zabicie syna, który miał cierpieć na depresję.

Dziennik podaje, że 45-latek był przedsiębiorcą. Cała rodzina natomiast pochodziła z Siedlec. Redakcja skontaktowała się z tamtejszym MOPR-em, który przyznaje, że „rodzina była pod opieką” ośrodka, a proces ten rozpoczął się, gdy jeszcze żyła mama zmarłego 14-latka. Zanim przegrała walkę z rakiem, babcia (matka kobiety) chciała, by sąd przyznał jej tymczasową opiekę nad chłopcami, wskazując na pewne problemy rodzinne. – Ojciec nie był w stanie się nimi opiekować. Babci w opiece nad dziećmi pomagały jej własne dzieci – brat i siostra zmarłej mamy – zaznacza w rozmowie z „Faktem” dyrektor siedleckiego MOPR-u.

Około dwóch lat temu ośrodek złożył zawiadomienie do prokuratury ws. pewnych nieprawidłowości w tej rodzinie, lecz sprawę umorzono – mówi Adam Kowalczuk. To dlatego, że ostatecznie się ich tam nie dopatrzono. O co konkretnie chodziło? Tego dyrektor ośrodka nie chciał powiedzieć. Dziennik dotarł jednak do źródeł, z których dowiedział się, że chodziło o podejrzenie przemocy ze strony 45-latka. Ponadto „nie wykluczano molestowania seksualnego”. To wszystko miało mieć związek z problemami natury psychicznej mężczyzny. Ostatnio zaczął jednak nad sobą pracować, leczyć się, co miało dać poprawę. „Nie było wobec niego zastrzeżeń” – czytamy.

14-latek wymagał specjalnej opieki. Nie był w pełni sprawny intelektualnie

Dziennik podaje, że 14-latek nie był w pełni zdrowym chłopcem. Informator „Faktu” mówi, że choć fizycznie funkcjonował poprawnie, to jednak psychicznie był opóźniony w porównaniu do osób w podobnym wieku. Nie był w pełni sprawny intelektualnie.

Warto też znać kulisy zatrzymania 45-latka, o których pisał Onet. Jak informował portal, mężczyzna, gdy był zabierany do służbowego pojazdu policji, śmiał się histerycznie i mówił, że „jest bogiem”. Następnie zamilkł. Był też agresywny wobec mundurowych, których obrzucał wulgaryzmami.

Czytaj też:
15-latki z Orzesza jednak nie potrącił pociąg? Śledczy ujawniają nowe ustalenia
Czytaj też:
Jak Jacek Jaworek został internetowym „celebrytą”. Ekspert o efekcie Zeigarnik

Źródło: fakt.pl / tvn24.pl / onet.pl