Maja Staśko szczerze o in vitro: Wybieraliśmy już imiona. Gdy okazywało się, że nie jestem w ciąży, czułam jak gasnę

Maja Staśko szczerze o in vitro: Wybieraliśmy już imiona. Gdy okazywało się, że nie jestem w ciąży, czułam jak gasnę

Maja Staśko
Maja Staśko Źródło: Archiwum prywatne
Nigdy wcześniej nie zderzałam się z takim natężeniem dużych emocji, czasem z powodu zupełnie błahych codziennych spraw. Gdy pojawia się smutek, rozpadam się na kawałki. Gniew przeżera mi płuca… – wyznaje Maja Staśko, która właśnie przechodzi procedurę in vitro.

Paulina Socha-Jakubowska, „Wprost”: W social mediach mówisz otwarcie, że musisz przejść procedurę in vitro. Na jakim etapie starań o dziecko dziś jesteś?

Maja Staśko: Jestem po etapie stymulacji hormonalnej, która doprowadziła do zabiegu pobrania komórek jajowych. To dokładnie 40. dzień in vitro.

Mam wielki brzuch, którego nigdy wcześniej nie miałam. Z brzucha umięśnionego, „gimnastycznego”, zamienił się w obrzmiały, opuchnięty… Jest to jeden z objawów, który może pojawić się w trakcie procedury, ale o nim nie wiedziałam zupełnie. Myślałam, że za dużo jem.

Czasem błądzę po omacku, szukam informacji w internecie, ale kiedy czytam te wszystkie nazwy naukowe, medyczne procedur, którym jestem poddawana…

Wiem, że muszę ufać lekarzom, całemu procesowi, bo inaczej mogłoby być ciężko.

Wiesz, ile komórek jajowych udało się pobrać w czasie zabiegu?

Pobrano 14 komórek jajowych, czyli całkiem dużo. Siedem okazało się dojrzałych, zostały zapłodnione. Dziś mamy dwa zarodki, które teraz będą poddane badaniom genetycznym.

Takie badania to dzisiaj standard?

To badanie jest dodatkowe płatne, nie mieści w programie rządowym, ale my się na to zdecydowaliśmy. Chodzi o wykluczenie ewentualnych wad genetycznych.

Dla mnie to było oczywiste, choć decyzja o takim badaniu wydłuża cały proces. Kobiety, które poznałam czekając na zabieg, czy tuż po nim, dzisiaj mogą być już po transferze zarodków. Ja muszę się uzbroić w cierpliwość.

To dla mnie o tyle ciężkie, że wolę działać niż czekać, ale wiem, że ten proces właśnie tak wygląda. Sporo osób mówi o tym, że to proces, w który wpisane jest czekanie.

Pamiętasz emocje, które towarzyszyły ci, kiedy uświadomiłaś sobie, że bez kliniki leczenia niepłodności – w ciążę możesz nie zajść?

Przez rok staraliśmy się naturalnie. Zresztą to właśnie taki czas, po którym można, czy wręcz należy zgłosić się do specjalistów. Przez ten rok okres co miesiąc był dla mnie ciosem…

Niektóre kobiety mówią, że co miesiąc przechodzą żałobę.

Poczucie porażki, rezygnacji, jakaś taka świadomość, że jestem zepsuta, że coś jest ze mną nie tak… To wszystko było bardzo dojmujące.

Po roku trwania w tym stanie, po kolejnej miesiączce… Po prostu zadzwoniłam do kliniki i umówiłam się na wizytę. Stwierdziłam, że chce coś zrobić, działać, nie mogę co miesiąc przechodzić tego samego.

Zresztą te pierwsze miesiące po tym, jak zdecydowaliśmy się starć o dziecko, wypełnione były ekscytacją, nadzieją, już wypisywaliśmy sobie imiona, które nam się podobają, codziennie o tym rozmawialiśmy. A potem, gdy znowu okazywało się, że ciąży nie ma, czułam jak gasnę.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.