Panie ministrze, powiedział pan głośno, że myśliwi co kilka lat powinni przechodzić badania. Pomysł nowy nie jest, ale i tak zaczęła się burza. Widzi pan szansę na konsensus w tej sprawie?
Wracamy do tematu, który jest wałkowany od lat. Już w 2018 roku została podjęta decyzja w kwestii badań okresowych dla myśliwych, ale w ubiegłym roku poprzedni rząd sprytnie się z tego wycofał. Wtedy jeden z polityków i jednocześnie myśliwych powiedział, że myśliwym badania nie są potrzebne, bo sami nawzajem się sprawdzają i jest wszystko dobrze. Tylko to tak, jakby kierowca zawodowy stwierdził, że jego kolega powiedział, że on przecież jest zdrowy, więc po co mu badania.
Ta sytuacja nie służy przede wszystkim środowisku myśliwych. Rozmawiam z myśliwymi w terenie i wiem, że wielu jest takich, którzy rozumieją, że trzeba odpuścić, mogą się przebadać raz na 4 czy 5 lat. Sondaże pokazują jasno, że 94 procent Polaków jest za tym, żeby myśliwi przechodzili badania okresowe. Gdyby zarząd PZŁ przyjął to do wiadomości, mogliby na tym zyskać wszyscy myśliwi. Chociażby wizerunkowo, pokazując, że rozumieją, iż czasy się zmieniły.
Bronisław Komorowski zareagował bardzo ostro. Stwierdził, że to „chore”, a pan „nienawidzi myśliwych i nie znosi leśników”.
Wypowiedź pana prezydenta odbieram jako emocjonalną, a my naprawdę mamy argumenty.
W rękach myśliwych jest około 70 procent całej broni palnej, którą posiadają cywile, a kilka razy w roku dochodzi do tragicznych wypadków. Jeden sprzed tygodnia, drugi sprzed kilku tygodni, tu zabity 35-latek, gdzie indziej ojciec strzelił do syna na polowaniu. Słyszałem takie wypowiedzi, że badań nie możemy wprowadzić, bo co trzeci myśliwy straci prawo do wykonywania polowania. Tak nie możemy do tego podchodzić. Jeżeli jakiś człowiek nie przejdzie badań, to nie może zostać dopuszczony do wymagającego pełnej sprawności zawodu, a myśliwy może. Dzięki badaniom okresowym moglibyśmy uniknąć wielu wypadków.
Nie przyszedłem, żeby zniszczyć łowiectwo, tak jak mi się próbuje zarzucać. Mówię, że myśliwi powinni przechodzić badania okresowe, a z listy łownej powinniśmy zdjąć między innymi jarząbka, którego strzela się 72 osobniki rocznie. Ale w zamian słyszę, że to zamach na łowiectwo, grożący upadkiem rolnictwa, potężne zagrożenie bezpieczeństwa żywnościowego Polski. To jest absurdalny populizm, który widać gołym okiem. To, że ja nie poluję i nie zacznę polować, nie może odbierać mi prawa do zarządzania tą częścią w ministerstwie. W demokratycznych krajach umówiliśmy się po II wojnie światowej, że ministrem obrony nie jest wojskowy. Tutaj jest podobnie.
Czytaj też:
Krwawy biznes w polskich lasach. Strzelają Niemcy, Belgowie, Francuzi. „Wszystko wytłukli”
Drogą do wypracowania zmian, i osiągnięcia konsensusu, ma być działający w ministerstwie zespół do spraw reformy łowiectwa. Problem w tym, że z ostatniego spotkania myśliwi wyszli. Jest szansa, że pojawią się na tym najbliższym, 10 września?
Planowaliśmy to ponad pół roku, stworzyliśmy przestrzeń do dialogu, gdzie po raz pierwszy mogli ze sobą usiąść przy jednym stole myśliwi i przedstawiciele, powiedzmy, strony przyrodniczej. Nie aktywiści, tylko ludzie z tytułami naukowymi, autorzy książek, popularyzatorzy wiedzy. Zaprosiliśmy do współpracy inne ministerstwa, resort rolnictwa już uczestniczy w tym procesie, wysłaliśmy zaproszenia do ministerstwa edukacji i zdrowia, chcemy szerzej rozmawiać.
Mamy zespół, więc będziemy pracować. To, że myśliwi wyszli, nie nas nie powstrzymuje. Oczywiście jak będą chcieli wrócić, to miejsce dla nich jest. Czekam na autorefleksję. Mamy kolejne punkty do realizacji, będziemy chcieli kontynuować temat polowań na ptaki, szukać rozwiązań legislacyjnych. Trzymamy się tego, co ustaliliśmy.
Chcielibyśmy szukać rozwiązań w drodze dialogu. Na najbliższym spotkaniu będą myśliwi, nawet jeśli przedstawiciele Polskiego Związku Łowieckiego nie przyjdą.
Jak przebiegają prace nad zmianami?
Przez pięć miesięcy rozmawialiśmy o pięciu gatunkach ptaków, które chcielibyśmy zdjąć z listy łownej, pokazywaliśmy zdjęcia i materiały z polowań w otulinie Parku Narodowego Ujście Warty. Na sali była cisza, bo myśliwi doskonale wiedzieli, że to jest makabra, jak te ptaki cierpią, padają w męczarniach. Przyjeżdżają myśliwi z Włoch, bo sprzedawane są tak zwane polowania dewizowe. Oni strzelają do kaczek, płacąc lokalnym kołom łowieckim za takie polowanie, a my widzimy, że liczebność tych kaczek spada.
Mamy na przykład kuropatwę, której jest dzisiaj ponad 100 tysięcy par, tylko myśliwi stwierdzili, że kuropatw będą strzelać mniej. Mamy też głowienkę, kaczkę, które jest poniżej 10 tysięcy par. Jej populacja ma ogromny trend spadkowy, ale nadal jest strzelana. Mamy jeszcze jarząbka, którego zabija się 72 sztuki rocznie. Po co do niego strzelać? W ustawie wyraźnie jest napisane, że głównym zadaniem łowiectwa jest ochrona przyrody.
Czytaj też:
Finansowe tajemnice Polskiego Związku Łowieckiego. Tak myśliwi unikają odpowiedzi
Eugeniusz Grzeszczak, łowczy krajowy, to były senator, poseł i wicemarszałek Sejmu związany z PSL-em. Władysław Kosiniak-Kamysz podpisuje umowę o współpracy między MON a Polskim Związkiem Łowieckim. Czy PSL będzie hamulcowym zmian w kwestii łowiectwa? Liczy pan na refleksję w szeregach koalicjanta?
Domyślam się, że w niektórych kwestiach nie będzie zgodności, pojawią się interesy partyjne. Mamy w wielu sprawach bardzo rozbieżne zdania, ale jestem przekonany, że w niektórych aspektach możemy się porozumieć. Myślę, że pan łowczy krajowy zdaje sobie sprawę, że oczekiwania myśliwych wobec jego polityki też są bardzo konkretne. Mówił wiele o przywracaniu samorządności w PZŁ, ale chyba idzie to trochę opornie. Na pewno będziemy rozmawiać, będziemy negocjować, będziemy artykułować nasze stanowisko, które jest dość jasne.
Jeżeli chodzi o ustawę o obronie cywilnej, gdzie PZŁ został wpisany jako organizacja, która może potencjalnie odegrać jakąś rolę w kontekście obronności, to uważam, że to nie jest zły pomysł. Tylko zostało to w skandaliczny sposób przygotowane, przemycone po cichu. Możemy rozmawiać o tym, jak wykorzystać wiedzę i doświadczenie myśliwych, którzy znają doskonale lokalne lasy, topografię terenu. Ale my – jako resort klimatu i środowiska – mówimy, że jeśli mamy wykorzystać ludzi pod bronią, to róbmy im badania. I tu pojawia się ten sam problem.
To mi się w głowie nie mieści. Przyznam szczerze, że nie rozumiem tego oporu. Tylko jakkolwiek to się nie skończy, to się skończy źle dla myśliwych, bo pewnych rzeczy nie można w nieskończoność przesuwać. Z każdym kolejnym rokiem będzie im tylko trudniej.
Co jest obecnie pana priorytetem?
Pracujemy nad tematem polowań na ptaki, to jest nasz priorytet na ten moment, ale na najbliższym spotkaniu zespołu poruszymy też parę kwestii organizacyjnych i rekomendacji Rzecznika Praw Obywatelskich w obszarze naruszanego przez PZŁ prawa własności. Nie ma żadnych argumentów merytorycznych, żeby to blokować. Znam myśliwych, którzy rozumieją wyzwania, którzy wiedzą, że pewne reformy muszą być przeprowadzone. Mam nadzieję, że elita z PZŁ też to w końcu zrozumie.
Czytaj też:
Leśnicy ujawniają, ile zarabiają na polowaniach. „Poczuj się jak prezydent Mościcki”Czytaj też:
Strzelać mogą, ale na badania iść nie muszą. Myśliwi świętują, aktywiści wściekli. „To państwo w państwie”