Ryszard wchodzi do domu przez prowizoryczną kładkę, ułożoną z palet i tego, co zostało ze schodów. Woda wyrwała przed drzwiami głęboką na dwa metry dziurę, wlała się do piwnic, gdzie zostawiła grubą warstwę mułu, zniszczyła mieszkania na parterze. Obok grupa nastolatków, ubranych w białe, ochronne kombinezony, sprząta sklep. Mija ich terenówka na rejestracjach z drugiego końca Polski. Silnik ryczy, kierowca wystawia telefon za szybę. Nagrywa zrujnowaną ulicę, stojącą jeszcze wodę, wyczerpanych mieszkańców, blaszane garaże i samochody, które powódź rozrzuciła po podwórku.
– Nie mam ani wody, ani gazu, ani prądu, żadnych mediów. Strach nawet po tej wodzie chodzić, bo jakiejś zarazy można dostać – mówi Ryszard. – Roboty jest na parę lat, tu było największe bombardowanie, jak się most załamał. Zostałem poczęstowany tonami piasku z solą, straciłem wiertarki, szlifierki, kompresory, nowiutką piłę, cały mój sprzęt, wszystko do wyrzucenia.
Z mostu, do którego Ryszard miał kilka kroków, zostały strzępy. Żołnierze rozbierają resztki konstrukcji, później budować będą most tymczasowy. Teraz, żeby dotrzeć na drugą stronę Głuchołazów, trzeba iść przez kładkę. Mieszkańcy kursują w tę i z powrotem, jedni targają siatki, drudzy ciągną wypakowane wózki. Mijają stadion miejski, który zamienił się w bagno, przechodzą obok radiowozów, bo wejść na kładkę pilnuje policja. Zawraca kierowców, którzy chcą przejechać między pieszymi. Na skróty.
Halina nie ma nerki, ale dźwigać musi
Po drugiej stronie, tuż obok rzeki, mieszka Halina, samotna emerytka. Przysiada przed blokiem, pustym wzrokiem patrzy na ulicę, którą pokrywa warstwą zaschniętego mułu. Na parking, gdzie stoją wraki samochodów, których nikt nie zdążył przeparkować wyżej. Na swoich sąsiadów, przeciskających się pomiędzy górami połamanych mebli, wyrwanych futryn i parkietów. I okoliczne sklepy, których już nie ma. Z ciasnego mieszkania Haliny też zostało niewiele, ale przed jej oknem góra śmieci nie rośnie. Wewnątrz na resztkach szafek leżą przemoczone dokumenty, tyle udało się uratować.
Halina mówi, że wszyscy ją omijają.
– Człowiek jest już bez sił. Choruję na raka, miałam usuwaną nerkę, nie mogę dźwigać. Ale muszę, bo to się samo nie zrobi – wzdycha. – Jestem sama jak palec. Śpię u znajomego, który ma 76 lat. Jak możemy, tak we dwoje robimy. Nikt nie przyjdzie, nikt się nie zapyta, wszystko samemu. Gdy dzwonię do urzędu, to mi mówią, że nie jestem pierwsza, jest dużo takich – opowiada łamiącym się głosem. – Była pani z opieki społecznej, to tylko popatrzyła, spisała i powiedziała, żeby czekać na telefon. Nie wiem, co mam robić.
Nikt jeszcze nie zadzwonił.
„Teraz jest luksus”
Gdy Halina pierwszy raz otworzyła drzwi do mieszkania, szafka wypłynęła razem z butami, lodówka stała do góry nogami, narożnik woda rzuciła na środek pokoju. – Woda waliła drzwiami i oknami. Pierwszy raz coś takiego widziałam – opowiada. – Teraz i tak jest luksus. Błoto, którego było po kolana, sama wywaliłam. Pracuję całe dnie, nocami przy świeczkach. Idzie zima, mamy jeszcze kupę roboty, jest bardzo, bardzo ciężko. Tak ciężko, że brakuje słów na to wszystko. Ani grosza jeszcze nie dostaliśmy, tyle co z darów, które ludzie przywożą – mówi.
– Człowiek chciałby mieć koniec spokojniejszy, ale się nie da – wzdycha.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.