Ekspertka o „strefach wolnych od dzieci”: „Jeśli ktoś używa perfum, które mnie irytują, też powinien mieć osobną strefę?”

Ekspertka o „strefach wolnych od dzieci”: „Jeśli ktoś używa perfum, które mnie irytują, też powinien mieć osobną strefę?”

Dziewczynka na placu zabaw
Dziewczynka na placu zabaw Źródło: Shutterstock / zdj. ilustracyjne
W dzieci łatwo uderzyć, bo to grupa, która sama siebie nie obroni. Ale wystarczy, że w wyrażeniu „zakaz wstępu dla dzieci” zamieniamy „dzieci” na jakąkolwiek inną grupę społeczną, od razu zobaczymy, jak bardzo jest to dyskryminujące – pisze dla „Wprost” Karolina Bury, wiceprezeska zarządu Fundacji Rodzic w mieście. Komentarz jest odpowiedzią na dyskusję, która rozgorzała po programie TVN. W popularnej „śniadaniówce” zapytano widzów, czy są za „strefami wolnymi od dzieci”. 83 proc. biorących udział w sondzie odpowiedziało twierdząco.

Strefy wolne od dzieci? Jako Fundacja Rodzic w mieście mówimy zdecydowane NIE. To łamanie prawa. Artykuł 32 Konstytucji jasno mówi, że:

„Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”.

Dzieci jako grupa wykluczona?

Dzieci są takimi samymi obywatelami, jak dorośli i mają takie same prawa do przebywania w przestrzeni publicznej jak oni. Wyjątkami są miejsca, które w jakiś sposób byłyby dla dzieci zagrażające, np. kluby nocne, gdzie dzieci są narażone na nagość oraz alkohol.

Przestrzeń publiczna nie jest przestrzenią wyłącznie dla dorosłych, a dla wszystkich obywateli bez względu na wiek.

W dzieci łatwo uderzyć, bo to grupa, która sama siebie nie obroni. Ale wystarczy, że w wyrażeniu „zakaz wstępu dla dzieci” zamieniamy „dzieci” na jakąkolwiek inną grupę społeczną, od razu zobaczymy, jak bardzo jest to dyskryminujące. Myślę, że nie wyobrażamy sobie tworzenia zakazów wstępu dla osób starszych, osób z nadwagą czy osób LGBT. Mieliśmy już ten przypadek w Polsce (strefy wolne od LGBT), który wzbudził ogromny sprzeciw społeczny. Dlaczego strefy wolne od dzieci takiego sprzeciwu nie wzbudzają?

Czytaj też:
Rozwodzisz się? Ekspertka apeluje: Nie stawiaj dziecka w roli „szpiega”

Co można zrobić?

Rzecznik Praw Obywatelskich nie może interweniować w tej sprawie, ponieważ przepisy prawa są dobrze skonstruowane. Problemem jest natomiast ich nieprzestrzeganie. Rzecznik mógłby występować co najwyżej jako strona w sprawie wytoczonej z pozwu cywilnego.

Od 2019 roku jako Fundacja Rodzic w mieście prowadzimy działania, które mają na celu: po pierwsze edukację i uwrażliwianie na dzieci jako dyskryminowaną grupę społeczną, po drugie realne dostosowywanie przestrzeni publicznych do potrzeb dzieci. Jednym z projektów, jakie realizujemy są akcje, audyty i warsztaty związane ze szkolnymi ulicami.

Ograniczenie ruchu samochodowego w okolicach placówek oświatowych to tylko jeden z postulatów.

Jego wprowadzenie może mieć ogromny wpływ nie tylko na bezpieczeństwo dzieci, ich zmniejszoną ekspozycję na hałas i spaliny, ale również na poziom życia okolicznych mieszkańców – z przestrzeni dostosowanej do osób ze specjalnymi potrzebami korzystają nie tylko te grupy (podobnie jest na przykład z obniżonymi krawężnikami, windami zaprojektowanymi z myślą o osobach poruszających się na wózkach lub komunikatami skonstruowanymi pod kątem osób słabowidzących).

Jaka jest alternatywa dla stref bez dzieci?

Uderzajmy w zachowania, a nie w konkretną grupę społeczną. Zamiast „zakaz wstępu dla dzieci” otwórzmy „strefę ciszy”. Są przecież dzieci, które także potrzebują odciąć się od hałasu.

Nie traktujmy wszystkich dzieci jako jednolitej grupy społecznej. To niezwykle stereotypowe patrzenie. Dzieci są różne pod względem swoich potrzeb, temperamentu, a także zachowania. Coraz częściej mówi się o potrzebach osób neuroróżnorodnych, w sklepach i urzędach wprowadzane są „ciche godziny” – z nich korzystają nie tylko dorośli, ale również wrażliwe słuchowo dzieci.

Czytaj też:
Polska ma poważny problem z demografią. Co stoi za dramatycznym spadkiem dzietności w Polsce?

Żyjemy w społeczeństwie. Przestrzeń publiczna nie jest stworzona dla indywidualnej potrzeby konkretnej osoby. Jeśli w przestrzeni publicznej jakieś zachowanie jest dla kogoś denerwujące, to nie znaczy, że to zachowanie trzeba wykorzeniać.

Jeśli ktoś używa mocnych perfum, które mnie irytują, czy to oznacza że mam prawo zakazać takiej osobie wstępu do przestrzeni publicznej? Nie. To samo dotyczy dzieci.

Jeśli zachowanie dziecka jest mocno uciążliwe, mam oczywiście prawo w kulturalny sposób zwrócić mu uwagę i poprosić o zmianę zachowania. Natomiast nie mam prawa zabraniać całej grupie społecznej wstępu do danego miejsca.

Przestrzeń publiczną można też tak organizować, żeby to był jasny sygnał, że dana grupa nie będzie się tutaj dobrze czuła. Jeśli w restauracji na stole stoją kryształy i droga zastawa, zdecydowana większość rodziców nie wejdzie do takiego miejsca.

Artykuł został opublikowany w 40/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.