Paulina Socha-Jakubowska: Spotkaliśmy się w DDTVN, do programu zaproszono nas, by dyskutować wokół twojej książki, choć oczywiście w dużym uproszczeniu, bo wywoływaczem do dyskusji miały być „strefy wolne od dzieci” (sonda z programu była szeroko komentowana w mediach społecznościowych). Zanim weszliśmy na antenę, ty zadałeś mojej córce pytanie, ona długo milczała, a ja postanowiłam jej pomóc, odpowiedzieć za nią. To zwróciło twoją uwagę, rzuciłeś „nie odpowiadamy za dzieci”. Zastanawiam się, czy zawsze głośno komentujesz, gdy jakieś zachowanie rodzica twoim zdaniem wykracza poza te kwalifikowane w kategoriach „dobro dziecka”?
Nie zaczepiłbym obcej osoby, takie uwagi robię osobom, które dobrze znam. Tu poczułem, że się nie obrazisz, bo wiedziałem już, że przyszłaś do programu z pozycji prodziecięcych. Trochę wszedłem w konwencję, zrobiłem rozgrzewkę przed dyskusją w studio.
Nie obraziłam się, to była słuszna uwaga.
Jestem wyczulony, obserwuję różne sytuacje, na przykład to, że ludzie mają skłonność „kończenia za dziecko”, że nie mają na tyle cierpliwości, by czekać aż dziecko pozbiera myśli, nabierze ochoty, ośmieli się. Bo przecież zazwyczaj ta odpowiedź pada.
Moim zdaniem problem w dużej mierze polega na tym, że często my-matki działamy w trybie „autopilot”.
Ale ja nie poprawiam obcych ludzi. To mogłoby być niebezpieczne, zwłaszcza dla dziecka…
Dla dziecka?
Nigdy nie możemy mieć pewności, czy np. nie mamy do czynienia z przemocowym rodzicem, który po takiej mojej uwadze nie „zemściłby się” na dziecku za upokorzenie, którego publicznie doświadczył. Mogę się czuć pewnie jak wysoki, łysy facet, to jest nawet taka fantazja, jak w serialu „Reacher” – bohater widzi krzywdę i reaguje. Tylko potem nawet nie ma jak sprawdzić, co dalej się dzieje z ofiarą.
Ale kiedy jesteśmy świadkami przemocy wobec dziecka, reagować trzeba. To nie podlega dyskusji.
Wydaje mi się, że potrzebowalibyśmy jako społeczeństwo lepszej edukacji, co robić kiedy słyszymy, że coś się dzieje. Sam jestem zdania, że zawsze lepiej jednak dmuchać na zimne niż przez zaniedbanie doprowadzić do jakiejś krzywdy dziecka.
Z jednej strony mamy z tym problem, wystarczy poczytać o przypadkach znęcania się nad dziećmi, a później zadać tabloidowe pytanie „gdzie byli sąsiedzi”, a z drugiej – część osób ma dużą łatwość w ingerowaniu w relacje np., matka-dziecko i gdy dziecko ma trudniejszy moment, płacze, głośno werbalizuje jakieś swoje potrzeby w sklepie, etc. od przypadkowych przechodniów wciąż może usłyszeć „nie płacz, bo cię zabiorę od mamusi”. Wiem, bo sama – jako matka – tego doświadczyłam. A może bardziej – doświadczyła tego moja córka.
Na przemoc za zamkniętymi drzwiami możemy reagować prosząc o pomoc służby. Inaczej wygląda to w miejscach publicznych. Wydaje mi się, że dobrą strategią jest spytać rodzica, czy potrzebuje pomocy. Wprawdzie surowo oceniam przemocowe zachowania, ale właśnie ich rozbrojenie może udać się dzięki okazaniu życzliwości rodzicowi.
Bo może właśnie to on znalazł się w kryzysie, który stał się przyczyną tej sytuacji. Można postarać się zdjąć z niego ciężar, ale bez przekraczania granic.
I postarać się nie oceniać rzeczywistości na przykładzie jakiegoś z niej wyimka. Przykład? Matki hejtowane za to, że ich dzieci czekając na wizytę u lekarza, oglądają coś na komórce.
Jeżeli jest jedna rzecz dotycząca dzieci, co do której wszyscy się w Polsce zgadzają, to jest to, że telefony dzieciom szkodzą.
Rozbawił mnie kiedyś taki wpis na Facebooku, w którym ktoś napisał, żeby ponarzekać na współczesne „madki”: „Widziałem jak matka przez kwadrans gapiła się w telefon, a dziecko siedziało samo w wózku, a ona przecież mogła w tym czasie poopowiadać mu o świecie”.
Skomentowałeś to jakoś?
Zapytałem „dlaczego przez 15 minut gapiłeś się na kogoś pchającego w wózek”. Uwielbiam te historyjki o „madkach” z internetu, bo one nigdy nie mają sensu. Na komentarze w stylu „dlaczego ona karmiła piersią w takim miejscu”, zawsze też można odpowiedzieć pytaniem „dlaczego się na to gapiłeś?”. Przecież w takiej sytuacji, jeśli kogoś to „razi”, zawsze można odwrócić wzrok.
Lepiej się obruszyć.
Mam wrażenie, że to też jest jakiś taki odruch ewolucyjny. Że jak czujesz smród, to zamiast zatkać nos i odejść, jeszcze mocniej wąchasz z ciekawości, skąd ten smród dobiega.
Poza tym dzieci są używane jako narzędzia w wielu sytuacjach.
Nawet, gdy krytykuje się ich matkę?
Tak, bo „za pomocą” dziecka możemy ją kontrolować. Zresztą to może być ktokolwiek, kto zajmuje się dzieckiem. Bo nagle wchodzimy my i jesteśmy najlepsi w całym autobusie, poczekalni, sklepie spożywczym…
Z czego to się bierze? Z zakompleksienia?
Myślę, że to kwestia sporej frustracji społeczeństwa. Polska jest społeczeństwem, które jest bardzo zhierarchizowane, a skoro to społeczeństwo kapitalistyczne i klasowe, to wiadomo, kto ma władzę, a kto tej władzy nie ma.
I właśnie w tych sytuacjach, kiedy ktoś próbuje kogoś pouczać, dokładnie widać, kto chciałby chociaż na chwilę poczuć trochę władzy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.