Sejm podjął w listopadzie próbę wprowadzenia do prac parlamentarnych projektu dekryminalizacji pomocy w przerywaniu ciąży. Analogiczny projekt został odrzucony w lipcu tego roku głosami partii opozycyjnych, czyli PiS i Konfederacji, ale też współrządzącego PSL. Za uchylenie się od głosowania został ukarany indywidualnie Roman Giertych z KO utratą stanowiska wiceprzewodniczącego klubu.
Po głosowaniu wybuchła ogromna awantura, po której pozostał niesmak, że podjęto ten temat, choć szable nie zostały policzone, tylko próbowano postawić posłów PSL pod ścianą i wymusić głosowanie zgodne z poglądami lewicy i liberałów. A przecież już wcześniej wybuchła burza, gdy marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie chciał wprowadzić debaty aborcyjnej do porządku obrad przed wyborami samorządowymi.
Może to lepiej, że tym razem sprawa aborcji wróciła do Sejmu tuż po wyborach prezydenckich w USA, bo wszyscy byli zajęci sukcesem Donalda Trumpa i mało kto zwracał uwagę na debatę aborcyjną. Zwłaszcza, że z góry wiadomo, iż nic więcej ponad powrót do kompromisu aborcyjnego z 1993 roku w obecnym Sejmie nie jest możliwe do uzyskania, za sprawą oporu PSL.
– To zupełnie nie to, co obiecał wyborczyniom Donald Tuska i polityczki Lewicy, ale Władysław Kosiniak-Kamysz musi walczyć o swoje – mówi nasz rozmówca z obozu rządzącego.
Ośli upór
Sprawa aborcja już zepsuła relacje w koalicji rządzącej. Sprowokowała posłów Lewicy do atakowania PSL-owców jak hamulcowych zmian, zaś posłów PSL do wyzywania deputowanych Nowej Lewicy i partii Razem od lewactwa.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.