– Jeszcze moi dziadkowie odprowadzali do miasta podatek od nieruchomości. Teraz ja ten podatek płacę. Mieliśmy złudne poczucie własności, a miasto legalizowało nasz dom i nas. Inni mieszkańcy płacili tak samo, jak ja. W dzisiejszym sporze z parafią miasto się od nas odcina – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą wieloletnia mieszkanka osiedla Maltańskiego w Poznaniu Patrycja Bartoszewska.
Atrakcyjny grunt kościoła
Osiedla Maltańskie w Poznaniu składa się z domków jednorodzinnych. Powstało w 1931 roku. Wówczas właściciel gruntu – parafia św. Jana Jerozolimskiego wydzierżawił go Związkowi Towarzystw Ogródków Działkowych. Teren ten funkcjonował jako POD „Wolność” do 1 stycznia 1994 roku. Składa się przede wszystkim z domów wolnostojących, wznoszonych w technologiach tymczasowych, a później chaotycznie rozbudowywanych z użyciem trwalszych budulców. Wiele z nich to przebudowane altany. Chociaż teren przestał być w 1994 roku użytkowany na cele działkowe, to mieszkańcy pozostali. A wraz z nimi budynki, które były wybudowane niezgodnie z przepisami.
I na to właśnie planuje powołać się kościół, który jest właścicielem gruntu. A trzeba podkreślić, że nazwa osiedla nie jest przypadkowa. Zlokalizowane jest ono bowiem nieopodal Jeziora Maltańskiego. Teren jest zatem atrakcyjny pod wieloma względami.
Na terenie osiedla zamieszkuje obecnie 645 osób. I wszystkie niedługo mogą stracić dach nad głową, mimo że mieszkają tam od pokoleń.
– Od 1953 roku jestem mieszkańcem osiedla Maltańskiego. Mam 70 lat i boję się, że prędzej czy później wysadzą nas z tego terenu. To ludzi wykańcza psychicznie – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą Piotr, mieszkaniec osiedla.
Zmuszeni do podpisania umów?
Historia nie jest jednak nowa. Już w 2001 roku ówczesny proboszcz parafii podjął działania w celu odzyskania atrakcyjnego gruntu. Pod groźbą eksmisji mieszkańcy zostali zmuszeni do podpisania z parafią umów dzierżawy gruntów rolnych. Zobowiązali się do uiszczania niewielkich opłat, wynoszących od 50 do 70 złotych miesięcznie. Jednakże umowy te miały charakter terminowy.
– Umowy były jednostronne, byliśmy zmuszeni je podpisać. Dostaliśmy wybór: albo je podpiszemy, albo mój proboszcz parafii, gdzie byłam chrzczona, miałam bierzmowanie, brałam ślub i chrzciłam dziecko, wyrzuci mnie z domu, zajmowanego przez moją rodzinę od 40 lat – wskazała w rozmowie z gazetą Patrycja Bartoszewska.
Umowa rozmówczyni gazety wygasa we wrześniu przyszłego roku. Proboszcz parafii Paweł Deskur nie planuje jej przedłużyć. Podobnie jak pozostałym mieszkańcom osiedla.
Pełnomocnik parafialnej spółki „Komandoria” Jacek Masiota przyznaje wprost „chcemy, by to było osiedle, zgodnie z prawem, a nie nieruchomość zabudowana samowolą budowlaną”. Ponadto wskazuje, że kościół nie brał pod uwagę możliwości wykupienia gruntów przez dotychczasowych mieszkańców.
Kto w takim razie zawinił i dopuścił do samowolki budowlanej? Nikt z mieszkańców nigdy nie dostał bowiem zgody na budowę czy rozbudowę budynków, które miały służyć w pierwotnym założeniu, jako altanki na ogródkach działkowych. Zdaniem Jacka Masioty to miasto powinno skontrolować tereny, a nie parafia. To ono ma bowiem odpowiednie ku temu narzędzia.
Jak sprawę widzą mieszkańcu? – Proboszcz mówi, że to my niszczymy ten teren, ale to, jak wygląda osiedle, to wina księdza. Ludzie tu mieszkają w domach po rodzicach, dziadkach. Domostwa, które są opuszczone, po osobach zmarłych, są niszczone przez parafię. Burzone są dachy, ściany, by czasem nikt się nie wprowadził – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą mieszkanka osiedla Dorota Gorgoń.
„Miasto nie jest stroną”
Większość z nich nie chce jednak opuszczać swoich domów. Niektórzy złożyli już pozwy o zasiedzenie.
Jacek Masiota przyznaje jednak, że „jeśli nie ma chęci na zmianę zamieszkania – rozpocznie się postępowanie sądowe o wydanie rzeczy. Czyli eksmisja”.
Miasto wie o sprawie. Na niedawnej komisji mieszkaniowej w urzędzie miasta radni ten temat został podniesiony. Mieszkańcy liczą, że włączy się ono i pomoże im zachować dachy nad głową. Nastroje studzi jednak Małgorzata Woźniak z Koalicji Obywatelskiej. – Miasto nie jest stroną. Nie będziemy brać odpowiedzialności za to, co było kiedyś – mówi polityczka.
Mieszkańcy osiedla Maltańskiego nie składają jednak broni. Żądają oni powołania specjalnego pełnomocnika, który miałby pomóc w ochronie mieszkańców i uczestniczyć w rozmowach z parafią. Żądają również włączenia się miasta w sprawę.
Na jej finał przyjdzie jednak jeszcze trochę poczekać. Na ostatniej komisji polityki mieszkaniowej członkowie obiecali zarekomendowanie prezydentowi Poznania powołania wspomnianego pełnomocnika.
Sprawę jako pierwsza opisała Gazeta Wyborcza.
Czytaj też:
Kardynał apeluje do kleryków. „Nie ma nic gorszego”Czytaj też:
Proboszcz wydał wytyczne. „W czasie kolędy uzupełnić zaległości”