Zaczęło się od drobnych uszczypliwości, a skończyło na głośnych demonstracjach w gmachu Sejmu. Frakcje Radosława Sikorskiego i Rafała Trzaskowskiego w ostatnim dniu przed głosowaniem postawiły na otwartą konfrontację. Na początku niektóre przejawy tej walki były nawet zabawne. Przykładowo uśmiech wywołała posłanka Aleksandra Wiśniewska z PO, która wrzuciła do sieci filmik, jak to szef MSZ fachowo zdiagnozował usterkę w samochodzie, którym jechała, czyli niedokręcone koło.
Przytyki Sikorskiego pod adresem prezydenta Warszawy też można było uznać za śmieszne, tak samo jak sondaże bez większej wartości, skoro ciągle nie wiadomo, kto będzie głównym rywalem pretendenta KO. Ale akord końcowy czyli konferencja zwolenników Sikorskiego w gmachu Sejmu i okrzyki zwolenników Trzaskowskiego w tym samym miejscu, wywołał już tylko niesmak i poczucie, że jednak w parlamencie politycy powinni zajmować się interesem publicznym, a nie demonstrowaniem swojego przywiązania do tego czy innego polityka. Czy Koalicja Obywatelska cokolwiek zyska na tej konfrontacji?
Jazda bez trzymanki
Donald Tusk, ogłaszając prawybory, musiał zdawać sobie sprawę z tego, jakie demony wyzwoli. Co prawda gdy w 2010 roku zarządził prawybory kandydata na prezydenta, wyznaczając do nich Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego, to jednak cała walka odbyła się nad wyraz elegancko.
Z góry było wiadomo, że zwycięzcą zostanie Komorowski, silnie osadzony w Platformie Obywatelskiej, z własną frakcją i poważnym stanowiskiem marszałka Sejmu.
Dlatego mówiono, że prawybory zostały ustawione. Tym bardziej że rywale nie wbijali sobie bolesnych szpil, a nawet wzajemnie się komplementowali.
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.