Ktoś powie, że przesadzam. Że wyolbrzymiam problem, że jestem uprzedzona. Ale to nie jest historia o moim zderzeniu z ochroną zdrowia, za moimi słowami stoją bowiem historie moich bohaterów, ludzi, z którymi spotykam się w podcastowym studio, albo zupełnie innych okolicznościach, czasem nawet w mediach społecznościowych. I ci ludzie dzielą się ze mną swoimi doświadczeniami, a często nawet traumami. Opowiadają o sytuacjach, które – jestem o tym przekonana – w nowoczesnych kraju w samym środku Europy w ogóle nie powinny mieć miejsca.
Tylko w ostatnim miesiącu spotkałam się z dwoma heroskami, których życiowe doświadczenia, bardzo związane z działką, którą się Pani zajmuje, są trudne do udźwignięcia nawet dla słuchacza czy czytelnika. A te kobiety dźwigają je na swoich barkach, choć byłoby im lżej, gdyby „system”, a w nim ludzie – zawodzili trochę rzadziej.
Pierwsza, pewnie Pani znana, bo resort, którym Pani zarządza, jest wywoływany do tablicy za każdym razem, gdy jakaś choćby mała część historii Anity Demianowicz i jej syna Noaszka trafia do sieci… To historia matki, która odważyła się głośno mówić o tym, że rodzicom umierających dzieci odbiera się w Polsce możliwość „nielimitowanego” przebywania z maluszkami w szpitalach. A maluszkom szansę na odchodzenie w otoczeniu najbliższych, ich dobrze znanego głosu czy dotyku. Historia o tym, jak w ramach jednego systemu można trafić na oddział, w którym respektowane są nie tyle prawa pacjenta, co prawa człowieka, ale też na taki, którym zarządza pozbawiony empatii ordynator niby-bóg.
To historia o lekarzach, którzy przez połączenia na „zoomie” przekazują matce wiadomość o tym, że jej synek umrze. To historia o braku rozmów, tłumaczenia, braku zrozumienia. I tylko Anita sprawiła, że to też historia o miłości silniejszej niż koszmar, który można przeżyć w szpitalu, towarzysząc ciężko choremu dziecku. Tylko ona, bo „system” i ludzie nawalili.
Zresztą kilka dni temu na Instagramie Anita opisała historię obcokrajowców, których spotkała w szpitalu, gdy jej Noaszek jeszcze żył. I ci ludzie opowiedzieli jej, że ich syn zmarł sam, samiusieńki, nad ranem, na oddziale, na który rodzice mogą wchodzić dopiero od 12:00. Czy tak po ludzku może sobie to Pani wyobrazić?
Niech Pani wybaczy, ale argumenty o „przeszkadzaniu medykom” i zakłócaniu oddziałowego feng shui do mnie nie docierają. A do Pani?
Druga, to historia młodziutkiej lekarki, Aleksandry Kąkol, którą polski system i nasi lekarze po prostu skreślili.
– Usłyszałam, że zostały mi trzy miesiące. Ale popatrz, wciąż żyję – powiedziała mi niedawno. – Przejechałam dosłownie przez całą Polskę. Byłam wszędzie, gdzie mogłam być. Usłyszałam, że najlepiej gdybym spisała testament i spędzała jak najwięcej czasu z rodziną – dodała mówiąc o ratującym życie przeszczepie wątroby, który przeszła w Indiach.
W Indiach! Polska lekarka musiała lecieć do Indii, a wcześniej zebrać potrzebne na leczenie pieniądze, bo w Polsce by nie przeżyła. Ale wie Pani co jest najgorsze? Że kiedy już przyleciała do kraju po ratującej życie operacji, żaden z polskich lekarzy zajmujących się tym typem raka, czyli rakiem dróg żółciowych – cholangiocarcinomą – się do niej nie zgłosił. Nie zadzwonił i nie spytał, jak było, co przeszła i jak te jej doświadczenia można byłoby przełożyć na leczenie chorych z tym rozpoznaniem w Polsce.
A przecież Aleksandry Kąkol nie wyleczył żaden hinduski szaman. Wyleczyła ją medycyna, ta sama, która w Polsce dała jej trzy miesiące życia. Wyleczyła ją jej własna determinacja, walka.
Tylko ilu pacjentów taką walkę na własną rękę stoczy?
Jeśli te historie to dla Pani za mało, zawsze może Pani zerknąć do Internetu, do mediów społecznościowych, na profile i Anity, i Aleksandry, a także innych matek, córek, żon, synów, ojców. I posłuchać tego, o czym często w gąszczu walki o refundacje, medyczny sprzęt, nowe technologie można zapomnieć.
O empatii, a raczej jej braku.
Jestem przekonana o tym, że dziś w Polsce niezbędna jest dyskusja na temat komunikacji na linii lekarz-pacjent, wspomnianej wyżej empatii i o tym, jak o nią walczyć. Błagam, nie zapominajmy o tym lecząc inne choroby toczące cały system.
Z wielką nadzieją na spotkanie i rozmowę o tym, jak uwrażliwiać lekarzy,
Paulina Socha-Jakubowska
Czytaj też:
Pediatryczka Ola: W Polsce usłyszałam, że zostały mi 3 miesiące. Ale popatrz, wciąż żyjęCzytaj też:
Jej synek miał najpiękniejsze oczy na świecie. „Co mi zostawił? Miłość. Nigdy się nie podejrzewałam, że można kogoś tak kochać”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.