Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Polsce odbędzie się 18 maja 2025 r. Jeżeli wówczas nie uda się wyłonić następcy Andrzeja Dudy, po dwóch tygodniach – 1 czerwca – zostanie zorganizowana druga tura głosowania.
Wybory prezydenckie w Polsce. Kto będzie kandydował?
Lista kandydatów, którzy zadeklarowali start w wyborach wydłuża się. Co ciekawe, jeszcze przed oficjalnym startem kampanii wyborczej liczba ochotników może stać się dwucyfrowa. Koalicję Obywatelską będzie reprezentował prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, a z poparciem Prawa i Sprawiedliwości wystartuje Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej.
Na liście do głosowania pojawią się także nazwiska: Magdaleny Biejat (Lewica), Szymona Hołowni (Polska 2050), Marka Jakubiaka (Wolni Republikanie), Sławomira Mentzena (Konfederacja). Swoje polityczne aspiracje zaakcentowali również Romuald Starosielec (Ruch Naprawy Polski), Piotr Szumlewicz (przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa) i Marek Woch (Bezpartyjni Samorządowcy). Z medialnych doniesień wynika, że do stawki już wkrótce może dołączyć Adrian Zandberg (Partia Razem). Decyzja ma zostać oficjalnie potwierdzona jeszcze dzisiaj.
Polacy o frekwencji wyborczej. Sensacyjne wyniki sondażu
W nowym sondażu, który dla „Wprost” zrealizowała pracownia SW Research, postanowiliśmy sprawdzić, jak wysoka byłaby frekwencja wyborcza. Na pytanie, czy zamierzasz wziąć udział w wyborach prezydenckich w 2025 r., 64,5 proc. respondentów wybrało odpowiedź „zdecydowanie tak”, a 19,4 proc. „raczej tak”, co łącznie daje 83,9 proc. pozytywnych wskazań.
Z czynnego prawa wyborczego nie zamierza skorzystać 6,3 proc. respondentów, w tym 3,2 proc. – zdecydowanie wyklucza taką możliwość, a 3,1 proc. – raczej jej nie dostrzega. 9,8 proc. ankietowanych nie podjęło jeszcze decyzji w tej sprawie.
Ekspert nie ma złudzeń. „Cud nad Wisłą”
Wyniki przedstawiają się sensacyjnie, ponieważ w 2020 r. w pierwszej turze frekwencja wyniosła 64,51 proc., a w drugiej – 68,18 proc. – Jesteśmy społeczeństwem, w którym przyjęła się obelga – skądinąd obelga ta zapisała się w w historii w zupełnie innym znaczeniu: cud nad Wisłą. Musielibyśmy mieć do czynienia z niebywałymi zjawiskami, żeby frekwencja faktycznie osiągnęła poziom, który zadeklarowali ankietowani w sondażu – komentuje dla „Wprost” prof. Rafał Chwedoruk.
– Wyraźne wzrosty frekwencji w ostatnich latach były pochodną wielu czynników, m.in. wzrostu dobrobytu czy polityzacji. Bipolarny spór, toczony przez całe lata, doprowadził do tego, że kolejne strefy życia stawały się upolitycznione. W międzyczasie system partyjny zaczął odzwierciedlać realne zróżnicowanie społeczeństwa. A w takiej rzeczywistości dość łatwo jest się odnaleźć nawet tym grupom, które na co dzień stronią od polityki – zaznacza politolog z UW.
Ekspert odnosi się także do wskaźnika frekwencji z ostatnich wyborów parlamentarnych i prezydenckich. – Trzeba jednak pamiętać, że w życiu społecznym nic nie jest wieczne, a mobilizacja w imię czegokolwiek jest bardzo trudna. Z reguły aktywność utrzymuje się przez relatywnie krótki czas, więc osiągnięcie frekwencji na poziomie tej z poprzednich wyborów prezydenckich, byłoby samo w sobie nie najgorszym rezultatem – zaznacza nasz rozmówca.
– Z całą pewnością trudno będzie jednak, by wyborcy powtórzyli wynik z 15 października 2023 r., kiedy odbywały się wybory parlamentarne. Wtedy do głosu dochodziły wszystkie możliwe czynniki mobilizujące – po obu stronach sceny politycznej, ale szczególnie po stronie ówczesnej opozycji. Teraz część z tych elementów w sposób naturalny wygasła – kończy wątek.
W tych grupach mobilizacja jest największa. Ekspert: To skomplikowane
Najwyższy wskaźnik osób deklarujących udział w wyborach (bez rozróżnienia na stopnie: zdecydowanie lub raczej) odnotowany został wśród mężczyzn (86,3 proc.), osób powyżej 50. roku życia (86,4 proc.), z wykształceniem wyższym (88 proc.), z dochodem netto w przedziale 3001-5000 zł (88,9 proc.) oraz mieszkańców miast z liczbą ludności między 20 a 99 tys. (90,1 proc.).