W miejscowości Żarki-Letnisko na Śląsku personel przypinał staruszków pasami do łóżek. Pensjonariusze musieli leżeć po kilkanaście godzin. Nielegalnie prowadzony był dom w Białej Wielkiej pod Częstochową. Podopieczni twierdzą, że byli tam bici i zabierano im pieniądze.
W czwartek dziennik rozmawiał też z kobietą, która cztery lata temu pracowała w ośrodku w Radości. Anna Szandrowska do pracy w domu opieki społecznej przy Pajęczej zgłosiła się w 2003 r. Wytrzymała pięć dni. Nie mogła znieść tego, jak opiekunki traktowały podopieczne.
"Te kobiety, które były jeszcze w miarę sprawne, traktowano lepiej. Te w gorszym stanie - polewano wrzątkiem, w usta wlewano im gorącą zupę" - wylicza. Jak twierdzi, pensjonariuszki były bite, karmione odpadkami, na noc zamykane w pokojach na klucz.
Szandrowska dodaje, że o nieprawidłowościach opowiedziała pracownikom fundacji, do której należy dom starców, jednak ją wyśmiano.
Takich dramatów może być jeszcze więcej. Dzieje się tak, bo w polskim prawie jest mnóstwo luk, które nie pozwalają na ich wykrycie. Nie ma wyraźnej odpowiedzialności za tego typu placówki. Wiele ośrodków prowadzonych jest nielegalnie przez lata. Zgodnie z przepisami dom opieki można otworzyć tak jak choćby budkę z hot dogami. A pracownicy opiekuńczej placówki mogą być wzięci z ulicy, bez żadnych kwalifikacji - czytamy w "Polsce".
ab, pap