Dawna asystentka b. szefa MSZ Włodzimierza Cimoszewicza zarzucała resortowi - którego pracownicą formalnie pozostaje - że ją szykanowano. Miało to polegać m.in. na obniżeniu stopnia służbowego, nieudzieleniu urlopu "dla poratowania zdrowia", zagubieniu pozytywnej opinii o jej pracy, zamieszczaniu na stronie internetowej resortu "szkalujących ją wiadomości".
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia orzekł, że opisywane zdarzenia nie spełniają prawnych cech mobbingu. Sędzia Andrzej Czyżowski przypomniał w ustnym uzasadnieniu wyroku, że zgodnie z Kodeksem pracy mobbing oznacza "uporczywe i długotrwałe nękanie lub zastraszanie pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu". Według prawa, pracownik, u którego mobbing wywołał rozstrój zdrowia, może dochodzić zadośćuczynienia pieniężnego.
"Aby skutecznie dochodzić swych roszczeń, powód musi udowodnić rozstrój zdrowia oraz wykazać związek przyczynowy między nim a mobbingiem. Tego pani nie udowodniła" - mówił sędzia. Podkreślił, że rozstrój powinien był stwierdzić biegły sądowy, a powódka o to nie wnosiła ("Bo nie wiedziałam" - wtrąciła Jarucka). Sędzia dodał, że nie wiadomo, czy rozstrój, o którym mówiła Jarucka, był spowodowany działaniami pracodawcy, czy też np. poronieniem.
Sąd uznał, że mobbingiem nie była odmowa udzielenia urlopu, bo pracodawca - w sytuacji, gdy w 2005 r. wybuchła tzw. "sprawa Jaruckiej" - nie mógłby odwołać podejrzanego o przestępstwo pracownika, bo przebywa on na urlopie; taką niemożność sąd uznał za "absurdalną". Sędzia przyznał, że pracodawca być może powinien był powiedzieć, że są wątpliwości co do Jaruckiej po wybuchu jej sprawy, ale wtedy byłyby zapewne jej "inne roszczenia".
Według sądu, szykaną nie było też obniżenie stopnia służbowego, bo ustawa o służbie zagranicznej uzależniała nadawanie tych stopni od zajmowanego stanowiska i "tu była pewna dowolność, a od decyzji nie było odwołania".
Sąd podkreślił, że nie można mówić o mobbingu, bo by do niego doszło, "podobne sytuacje muszą się powtarzać przez dłuższy czas, a tu były sprawy jednorazowe i za każdym razem inne".
Na mocy wyroku Jarucka ma także zwrócić MSZ 1,8 tys. zł kosztów sprawy.
W zeszłym roku b. wiceszef biura kadr MSZ Roman Kowalski zeznał, że od lata 2005 r. rozmawiał wiele razy z Jarucką, gdy przynosiła kolejne zwolnienia lekarskie, deklarując "koniec współpracy z resortem". Dodał, że rozmawiał przy świadkach - od czasu, gdy miała powiedzieć: "Jak by wyglądało, gdybym wychodząc od pana rozerwała sobie biustonosz?".
Wyrok jest nieprawomocny. Jarucka powiedziała, że się odwoła. Dodała, że wypowiedziała już wcześniej pełnomocnictwo adwokatowi, a nigdy nie mówił on jej, by dokonała badań lekarskich. "Sędzia powiedział co trzeba i ja to zrobię" - oświadczyła, zapowiadając apelację. Dodała, że obecnie jest na urlopie macierzyńskim.
Od początku 2007 r. trwa proces karny Jaruckiej (zawieszony na czas jej urlopu), w którym odpowiada m.in. za posługiwanie się podrobionym dokumentem, w którym Cimoszewicz miał ją rzekomo upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego.
O 38-letniej dziś Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała ona wtedy usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen.
Prokuratura uznała, że rzekome upoważnienie sfałszowano (sprawcy nie wykryto). Oskarżyła Jarucką o fałszywe zeznania przed komisją śledczą i o ukrywanie akt MSZ. Według prokuratury, motywem działania kobiety była chęć zemsty, bo wielokrotnie i bez skutku zwracała się do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o załatwienie placówki dyplomatycznej we Włoszech.
Grozi jej do 5 lat więzienia. Nie przyznaje się do zarzutów. Mówi, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cioszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta RP. "Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek" - oświadczył.pap, ss