Problem bierze się stąd, że od 1 stycznia weszły nowe przepisy o czasie pracy lekarzy. Mogą pracować 48 godzin, a nie jak dotychczas 60-90 godzin. Lekarze chcą pracować więcej, ale za większe pieniądze. A dyrektorów na podwyżki nie stać. Sytuacja staje się groźna dla pacjentów, pisze "Wyborcza" i podaje przykłady paraliżu placówek służby zdrowia w kraju.
Jak ten stan ocenia Ministerstwo Zdrowia? - "Nic nie wiem, żeby sytuacja była groźna. Odchodzą z pracy, widać nie chcą pracować. Minister Zbigniew Religa chciał zbudować sieć szpitali, czyli niektóre zlikwidować, no to sami lekarze zastąpią go w tej pracy. Być może niektóre oddziały w szpitalach są niepotrzebne", mówi wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk.
- "Stosunki pracy w ochronie zdrowia są wyjątkowo konfliktogenne, a dominujące tu postawy nie są nastawione na kompromisowe rozwiązywanie problemów, uważa prof. Stanisława Golinowska, dyrektor krakowskiego Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. - W dodatku w polskich szpitalach nie ma porządkujących mechanizmów ani kultury organizacyjnej rozwiązywania takich sporów. Dlatego - tłumaczy - nawet pieniądze na podwyżki, jeśli będą, mogą w tej sytuacji nie dać pożądanego rezultatu".
pap, ss