Nasuwa się wniosek, że zaniedbania były celowe - oceniają prokuratorzy. Świadczy o tym to, że niektóre dowody zostały ujawnione dopiero po czterech latach od daty ich zgromadzenia. Policjanci skoncentrowali się na tym, żeby udowodnić związek rodziny z rzekomym samouprowadzeniem.
Nie ma żadnych notatek świadczących o tym, że policja próbowała rozpoznać środowisko przestępcze w Drobinie, rodzinnej miejscowości Olewników. Policjanci nie sprawdzili zebranych odcisków palców w policyjnej bazie danych, nie poinstruowali rodziny, jak ma rozmawiać z porywaczami, co ma robić z korespondencją od nich, jak rejestrować rozmowy telefoniczne.
Dopiero po 17 miesiącach uzyskano odczyty połączeń telefonu stacjonarnego, na który po porwaniu zadzwonili jego sprawcy. Niedopuszczalne było zaniedbanie monitorowania telefonu sprawców przy przekazaniu okupu. Tym bardziej że - jak stwierdzono - telefon był co najmniej przez 50 minut włączony. Pozwoliłoby to na podjęcie próby ustalenia, gdzie przebywa osoba posługująca się tym aparatem.
"Wyborcza" konkluduje: śledztwo prowadzone było w sposób żenujący, z zaniedbaniami, które powinny skutkować odpowiedzialnością dyscyplinarną, a nawet z kodeksu karnego, wobec prokuratora Leszka Wawrzyniaka z Sieradza, nadkom. Remigiusza Mindy, aspiranta Marka Straussa i Macieja Lubińskiego.
ab, pap