Wcześniej Lech Kaczyński oświadczył w rozmowie z dziennikarzami w Sejmie, że kazał Marcinkiewicza odsunąć ze stanowiska premiera. "To jest święta prawda" - podkreślał.
Proszony o wyjaśnienie tych słów później odparł, że to "jest pewien skrót myślowy". "Wymogłem tę decyzję - bo formalnie jest to decyzja kierownictwa partii - na jej prezesie i jego współpracownikach" - przyznał prezydent.
"Nie może być tak, że jedna osoba odpowiada za to, co się dzieje w państwie, zgodnie z konstytucją, w bardzo dużym stopniu, bo jednak władza premiera jest bardzo poważna, a druga, (która) niemal w istocie nie ma żadnego wpływu, jest odpowiedzialna - według opinii publicznej" - tłumaczył L.Kaczyński powody swoich działań.
Prezydent mówił, że wówczas każdego dnia była nowa krytyka Jarosława Kaczyńskiego, a Marcinkiewicz "nie był łaskawy" nawet się do niego odezwać.
Prezydent pytany, czy zlecił podsłuchiwanie Marcinkiewicza podkreślił, że to jest "bzdura, bzdura, jeszcze raz bzdura". "Nie kazałem podsłuchiwać, natomiast kazałem odsunąć ze stanowiska premiera" - oświadczył Lech Kaczyński.
Prezydent zwrócił uwagę, że także ówczesny p.o. szef ABW Witold Marczuk zaprzeczył zarzutom Marcinkiewicza.
W wywiadzie dla sobotniego "Dziennika" Marcinkiewicz mówił, że Lech Kaczyński chciał wykorzystać służby specjalne przeciw niemu, wówczas urzędującemu premierowi, i prosił o to ówczesnego p.o. szefa ABW Witolda Marczuka. Marczuk miał odmówić prezydentowi- elektowi, ale miał sporządzić notatkę z rozmowy z nim. Marcinkiewicz daje do zrozumienia, że prezydent "zrobił to dla swojego brata", gdyż zawsze chciał, by to on był szefem rządu.
pap, ss