Postawione w środę Kazimierzowi K. zarzuty dotyczą biernego łapownictwa oraz naruszania uprawnień pracowniczych. W pierwszym zarzucie chodzi o uzależnienie zatrudnienia jednej z kobiet od spełnienia żądania uzyskania korzyści osobistej w postaci seksu bądź pieniędzy.
Odnośnie naruszenia uprawnień pracowniczych w stosunku do czterech pracownic (w tym jednej, z którą związany jest zarzut łapówkarstwa) zostały postawione cztery zarzuty polegające na tym, że naruszone zostało prawo tych kobiet do poszanowania wolności i godności osobistej oraz równego traktowania pod względem płci przez osobę przełożoną.
"Panu Kazimierzowi K. nie postawiono żadnego z zarzutów popełnienia przestępstw przeciwko wolności seksualnej. Te okoliczności się nie potwierdziły" - powiedziała PAP Mariola Kołakowska z Prokuratury Rejonowej w Wysokiem Mazowieckiem. Podejrzanemu grozi kara do 10 lat więzienia.
Prokurator Kołakowska podkreśliła, że podejrzany nie przyznał się do popełnienia żadnego z zarzuconych mu czynów. "Złożył szczegółowe wyjaśnienia, które dalece odbiegają od dotychczasowych ustaleń śledztwa, także na pewno to śledztwo będzie wymagało kontynuowania i wyjaśnienia tych wszystkich okoliczności" - powiedziała Kołakowska.
Jak mówiła, w stosunku do podejrzanego zastosowano środek zapobiegawczy w postaci 20 tys. zł poręczenia majątkowego.
Zawiadomienie wobec podejrzeń przypadków przestępstw na tle seksualnym w Ośrodku do Prokuratury Rejonowej w Wysokiem Mazowieckiem złożył dyrektor PODR Sławomir Gromadzki. Jak mówił, skłoniła go do tego wypowiedź jednej z pracownic, która twierdziła, że w instytucji dochodziło do przypadków molestowania.
Pracownice zgłosiły się do obecnego dyrektora kilka miesięcy temu, zaraz po objęciu przez niego obowiązków. Radca prawny Ośrodka ocenił na podstawie ich oświadczeń, że zachowanie Kazimierza K., jeżeli miało miejsce, nie nosi znamion przestępstwa, może być za to potraktowane jak nieobyczajne zachowanie.
Chodziło np. o obnażenie się w obecności jednej z kobiet, bez składania jej seksualnych propozycji. Gromadzki, gdy tylko dowiedział się o podejrzeniach, rozwiązał umowę o pracę z wicedyrektorem Kazimierzem K., choć ten do zarzutów nie przyznawał się.