Prokurator odrzucił wnioski dowodowe obrońców żołnierzy, którzy ostrzelali wioskę Nangar Khel, i jutro akt oskarżenia trafi do sądu. Wyjaśniano, że chodzi o wymogi proceduralne, że termin zamknięcia śledztwa goni prokuraturę.
Wśród dowodów, które chcieli dołączyć do akt sprawy adwokaci, są zapisy z nasłuchu, który w okolicy wioski prowadzili Amerykanie. Podobno wynika z nich, że feralnego dnia w tamtym rejonie znajdowali się talibowie. Co więcej, podobno zapis dotyczy także dokładnie czasu, gdy miała miejsce tragedia. I podobno jeden z talibów informuje przez radio swych kolegów, że właśnie pod wsią znalazł się pod ostrzałem – wiele podobno wskazuje – że pod ostrzałem polskich żołnierzy. Podobno. Bo dokument ten widziało w Polsce tylko kilka osób. Nie ma go jednak w prokuratorskich aktach sprawy. Bez względu, czy oskarżeni żołnierze działali celowo, czy też doszło do nieszczęśliwego wypadku, to na nikim innym, tylko na nich spoczywa odpowiedzialność za śmierć niewinnych afgańskich cywilów. Jeśli do tragedii doszło z powodu źle postawionego rozkazu, którego wykonania nie odmówili, albo przez wady moździerza czy amunicji to również oni są współodpowiedzialni. I tylko niezawisły sąd może rozstrzygnąć, czy dopuścili się zbrodni wojennej. Ale prokuratura powinna była przeprowadzić śledztwo tak rzetelnie, jak tylko było to możliwe. Dlaczego nie ma wśród dokumentów zapisu z nasłuchu talibów? Odrzucenie tego i podobnych wniosków obrońców możliwe, że wynika z przesłanek proceduralnych, ale jednoznacznie świadczy o tym, że prokuratura przez prawie rok prowadzenia tej sprawy dość rzetelnie nie działała. Czy działała na politycznie zamówienie, tego już sąd rozstrzygał nie będzie. A szkoda.