Jak poinformował w środę wiceszef resortu obrony Czesław Piątas, wówczas przedstawione zostaną "szczegóły na temat kształtu armii i wielkości liczbowych", opracowywane obecnie w Sztabie Generalnym WP w ramach "programu rozwoju sił zbrojnych".
Kilka dni temu premier Donald Tusk informując, że rząd przyjął program profesjonalizacji na lata 2008-2010 zapowiedział, że pod koniec 2010 r. armia ma liczyć 120 tys. żołnierzy, w tym 90 tys. służby czynnej i 30 tys. w Siłach Rezerwowych.
Wcześniej przez długi czas podawano, że armia ma liczyć 150 tys. - 120 tys. w służbie czynnej i 30 tys. w rezerwie. "Wszystko to, co do momentu ukazania się rządowego programu było gdzieś przedstawiane, to były bardzo wstępne kalkulacje" - powiedział Piątas. "Potrzeby obronne i zobowiązania sojusznicze są dzisiaj takie, że liczba 120 tys. żołnierzy, razem z Narodowymi Siłami Rezerwy, jest w zupełności wystarczająca i gwarantuje nam w pełni wykonanie zadań" - podkreślił.
Opinia Szczygły:
Decyzja rządu o profesjonalizacji armii de facto doprowadzi do redukcji polskich sił zbrojnych i osłabi obronność naszego kraju - oświadczył w środę były minister obrony narodowej Aleksander Szczygło."W wojsku takie działania nazywa się przewracaniem hełmu na drugą stronę, tutaj mamy do czynienia z czymś takim (...), tylko w przypadku bezpieczeństwa Polski jest to przedsięwzięcie dosyć niebezpieczne" - w ten sposób plany rządu dotyczące profesjonalizacji określił Szczygło na konferencji prasowej w Sejmie.
B. minister podkreślił, że według przyjętych przez rząd założeń dotyczących profesjonalizacji siły zbrojne od 1 stycznia 2010 r. mają liczyć 120 tys. żołnierzy, w tym 30 tys. żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych, czyli "tych sił, które nie będą na co dzień w służbie sił zbrojnych RP".
"Po pierwsze, oznacza to osłabienie obronności Rzeczpospolitej, jest to sytuacja, w której stajemy się łatwym celem dla wszystkich tych, którzy uważają, że Polska może stanowić dla nich problem, jeśli chodzi o osiąganie celów imperialnych" - mówił Szczygło.
Były minister ocenił, że "redukcja sił zbrojnych", którą zapowiedział rząd, nie uwzględnia "koniecznej ilości dywizji, brygad, samodzielnych pułków i batalionów".
"Rząd zawiesi pobór i powie, że mamy armię profesjonalną i na tym się skończy" - ocenił Szczygło.
Jak przypomniał, przed kilkoma dniami ze stanowiska radcy ministra obrony narodowej zrezygnował gen. Stanisław Koziej "wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę dla decyzji rządu o profesjonalizacji sił zbrojnych". Rzecznik MON Robert Rochowicz tłumaczył, że powodem dymisji Kozieja były odmienne opinie na temat profesjonalizacji armii Bogdana Klicha i jego doradcy.
B.minister podkreślał, że proces profesjonalizacji w innych krajach trwa kilkanaście, kilkadziesiąt lat. "Nie wydaje się, aby był możliwy do przeprowadzenia w niecałe 1,5 roku w Polsce" - powiedział.
Szczygło pytał jakiemu celowi służyć ma taka profesjonalizacja. "Przypomnę, że w 2010 r. odbywają się wybory prezydenckie i wtedy kandydat na prezydenta, obecny premier Donald Tusk może powiedzieć, że (...) zawiesił pobór" - powiedział.
"I będzie miał rację, zawiesił pobór, tylko jeżeli popatrzymy na to, co się dzieje w Gruzji, w Europie Środkowej i Wschodniej, to tego rodzaju decyzja w tym momencie jest bardzo nieprzemyślana, a z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa również niebezpieczna" - powiedział Szczygło.
Jak mówił, zawieszenie poboru spowoduje, że wiele jednostek wojskowych będzie nieobsadzonych; minusem - według Szczygły - będzie brak służby zastępczej, z której bierze się ludzi do wykonywania zadań "na przykład w policji bądź w zakładach opieki".
"Te organizacje, które korzystają z pracy młodych ludzi nie mają pieniędzy by zastąpić ich kimś innym" - ocenił b. minister.
Obecnie jest ok. 124 tys. żołnierzy, z czego ok. 48 tys. - niezawodowych.
pap, keb