Dowódcę ochrony prezydenta ppłk. Krzysztofa Olszowca zawiesił w czynnościach służbowych szef Biura Ochrony Rządu gen. brygady Marian Janicki. Szef BOR poinformował o swojej decyzji L.Kaczyńskiego. Olszowiec został zawieszony w związku z incydentem z udziałem prezydenta, do którego doszło w minioną niedzielę w Gruzji.
Lech Kaczyński oświadczył, że jest głęboko zaniepokojony zawieszeniem Olszowca. "Oznacza to, że nie tylko nie jestem suwerenny w tym gdzie lecę, gdzie nie lecę - bo mogę nie dostać samolotu, ale także jeśli chodzi o swoją ochronę. Myślę, że tutaj kompetencje odpowiednich urzędników państwowych zostały daleko przekroczone" - podkreślił.
Prezydent zwrócił uwagę, że z Olszowcem zaczął współpracować dokładnie 12 marca 1991 roku. "I przez te blisko 18 lat się nie zawiodłem" - podkreślił Lech Kaczyński. Dodał, że zawsze, kiedy miał ochronę BOR - z wyjątkiem, kiedy był ministrem sprawiedliwości - był to właśnie Olszowiec.
"Sprawa zaufania jest tutaj super istotna. Ja jakiejkolwiek winy pana pułkownika Olszowca w sprawie związanej z incydentem koło rosyjskiego posterunku na terenie Gruzji nie widzę" - zaznaczył Lech Kaczyński.
Rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz pytany o deklarację prezydenta, że nie chce ochrony podczas podróży do Azji, powiedział PAP, że ochrona prezydenta jest ustawowym obowiązkiem, wynikającym wprost z ustawy o Biurze Ochrony Rządu. Ustawa nic nie mówi o możliwości odstąpienia od ochrony prezydenta czy innej osoby, wymienionej w ustawie - dodał.
"Zgodnie z ustawą o BOR ochronie podlega prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu, premier, wicepremierzy, minister właściwy do spraw wewnętrznych, minister właściwy do spraw zagranicznych, byli prezydenci, delegacje zagraniczne, przebywające na terytorium RP oraz inne osoby ważne dla dobra państwa" - powiedział Aleksandrowicz.
Zaznaczył, że ustawa "mówi o obowiązku ochrony, ale nie przewiduje możliwości zdjęcia tego obowiązku z funkcjonariusza".
Aleksandrowicz podkreślił, że zawieszenia Olszowca nie należy traktować jako ewentualnej sankcji, gdyż chodzi o to, by mógł "nie zaniedbując swoich obowiązków wyjaśnić całą sprawę". "Wynika ono z czysto technicznych przesłanek" - powiedział.
Również były szef BOR gen. Mirosław Gawor zwrócił uwagę, że ustawa o BOR stanowi, iż ochrona najważniejszych osób w państwie jest obligatoryjna. Tylko jej poprzednia wersja dopuszczała możliwość odstąpienia od ochrony, jeżeli osoby wymienione w ustawie jej nie chciały. "Jeżeli w ustawie jest zapis, że prezydent jest ochraniany, a prezydent zrezygnowałby z ochrony, to oznaczałoby to złamanie ustawy" - powiedział PAP Gawor.
"Jeżeli dana osoba godzi się być prezydentem, to godzi się także być ochraniana" - podkreślił. Dodał, że w BOR pracuje około 2 tys. ludzi, a 75 proc. z nich pracuje tam krócej niż 10 lat.
"Nie rozumiem postawy prezydenta. Czyżby zawieszenie pułkownika Olszowca powodowało utratę zaufania do wszystkich osób ochraniających prezydenta, do wszystkich oficerów BOR?" - zastanawiał się Gawor. Dodał, że celem działalności BOR jest "ochrona polityków, a nie zajmowanie się polityką". "Zawsze czyniliśmy wszystko, aby nie być wplątywani w politykę, staraliśmy się od tego trzymać z daleka" - powiedział Gawor.
Także rzeczniczka MSWiA Wioletta Paprocka podkreśliła, że w ustawie o Biurze Ochrony Rządu nie ma zapisu, który pozwala na zrzeczenie się ochrony przez najważniejsze osoby w państwie.
Prezydent, na konferencji prasowej, był też pytany o informację na temat niedzielnego incydentu w Gruzji, która została w czwartek ujawniona przez rząd. W konkluzjach tego dokumentu napisano, że incydent nie miał charakteru zamachu na prezydentów Polski i Gruzji lub jednego z nich. Zaznaczono, że w chwili, gdy padły strzały gruzińska ochrona nie zastosowała standardowej procedury ochrony VIP polegającej na osłonięciu i położeniu osoby chronionej na ziemi oraz zlokalizowaniu źródła zagrożenia.
Według informacji, "w trakcie przygotowań i przebiegu wizyty prezydenta RP w Gruzji wystąpiły "niedostatki organizacyjne, które negatywnie wpłynęły na bezpieczeństwo głowy państwa" i "naruszone zostały zasady ochrony głowy państwa".
Lech Kaczyński powiedział, że w czwartek był z wizytą w Opolu, dlatego dokładnie nie zna tej informacji.
Prezydent - odnosząc się do komentarza premiera Donalda Tuska do tego dokumentu, który ocenił, iż "polityka wzięła górę nad najbardziej oczywistymi względami bezpieczeństwa" - odparł, że "marketing polityczny lub PR wygrał nad polityką, ale to nie z jego strony".
Pytany czy ufa prezydentowi Gruzji Michaiłowi Saakaszwilemu na tyle, by być pewnym, że nie został celowo wprowadzony w sytuację, która mogłaby okazać się niewygodna dla Polski, L.Kaczyński odpowiedział: "raz jeszcze chciałbym powtórzyć - tutaj zasady marketingu, PR, być może te codzienne porady, które otrzymują politycy rządowi - bardzo liczny sztab urzędników, który wyłącznie nad tym pracuje za pieniądze podatników skądinąd - przesądził o sposobie reakcji".
"Na tej granicy wydarzyły się rzeczy niespodziewane. Nie podejrzewam prezydenta Saakaszwilego o tendencje samobójcze, a znajdował się w sytuacji dokładnie takiej samej, jak ja" - podkreślił prezydent.
W niedzielę w Gruzji konwój samochodów z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Prezydenci, którzy jechali z Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd. (był to nieplanowany wcześniej punkt wizyty Lecha Kaczyńskiego), zawrócili do stolicy Gruzji.ND, ab, PAP