W czasach rządów PiS, po sejmie chodził taki dowcip: "Jaka jest największa tajemnica wymiaru sprawiedliwości IV RP? Ile procesów wygrał minister sprawiedliwości". Wszem i wobec wiadomo bowiem było, że Ziobro nazywany ironicznie "Nieomylnym" to jedyny polski minister sprawiedliwości, który żadnego procesu w swoim życiu nie wygrał.
Bilans ten pogorszyła jeszcze sprawa z kardiochirurgiem Mirosławem G., którą były minister gładko przegrał, nie mając od początku nawet cienia szans na wygraną. Teraz on sam i jego koledzy z PiS-u kreują go na ofiarę politycznego spisku. Szef klubu Prawa i Sprawiedliwości, Przemysław Gosiewski, ogłosił nawet zbiórkę na zasądzone w wyroku kwoty.
Ciekawe czy do puli dorzucą się koledzy z klubu, którzy byli politycznymi przeciwnikami Ziobry - np. Zbigniew Wassermann, były koordynator służb specjalnych, postrzegany jako konkurent i usuwany w cień przez byłego ministra. Ciekawe czy dorzuci się Ludwik Dorn, który z partii został wykluczony, jednak wciąż deklaruje przywiązanie do niej (a nie zapominajmy, że Ziobro kopał dołki pod Dornem jak tylko mógł). Twierdzenie, że Ziobro padł ofiara politycznej zemsty wydaje się być może i uzasadnione (zważywszy choćby wysokość zasądzonych mu opłat) jednak nie można zapominać o tym, że Ziobro wpakował się w całą tę historię na własne życzenie.
Jego wypowiedź z marca 2007 roku o tym, że "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie" była skandaliczna w ustach prawnika i ministra sprawiedliwości, który z urzędu powinien czuwać nad prawidłowością postępowań i przestrzeganiem i zasady "domniemania niewinności". W cywilizowanych krajach o winie lub jej braku orzekają sądy po długim, wnikliwym postępowaniu. Tymczasem Ziobro pozwolił sobie o tym zapomnieć i orzec o winie przed wyrokiem. Któż bowiem wówczas śmiałby zakwestionować opinię "Nieomylnego"?
Nie bronię doktora G., ani go nie oskarżam. Nie widzę w nim ani anioła, ani mordercy. Czekam z niecierpliwością na wyrok sądu w tej sprawie. Czekam z tym większą nadzieją, że z całej tej sprawy Ziobro i inni politycy wyciągną jednak wniosek, że nie należy wypowiadać się o czyjejś winie bez sądu i bez niezbitych dowodów. Zwłaszcza gdy ten ktoś siedzi w małej celi i nie ma szans się bronić.
Ciekawe czy do puli dorzucą się koledzy z klubu, którzy byli politycznymi przeciwnikami Ziobry - np. Zbigniew Wassermann, były koordynator służb specjalnych, postrzegany jako konkurent i usuwany w cień przez byłego ministra. Ciekawe czy dorzuci się Ludwik Dorn, który z partii został wykluczony, jednak wciąż deklaruje przywiązanie do niej (a nie zapominajmy, że Ziobro kopał dołki pod Dornem jak tylko mógł). Twierdzenie, że Ziobro padł ofiara politycznej zemsty wydaje się być może i uzasadnione (zważywszy choćby wysokość zasądzonych mu opłat) jednak nie można zapominać o tym, że Ziobro wpakował się w całą tę historię na własne życzenie.
Jego wypowiedź z marca 2007 roku o tym, że "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie" była skandaliczna w ustach prawnika i ministra sprawiedliwości, który z urzędu powinien czuwać nad prawidłowością postępowań i przestrzeganiem i zasady "domniemania niewinności". W cywilizowanych krajach o winie lub jej braku orzekają sądy po długim, wnikliwym postępowaniu. Tymczasem Ziobro pozwolił sobie o tym zapomnieć i orzec o winie przed wyrokiem. Któż bowiem wówczas śmiałby zakwestionować opinię "Nieomylnego"?
Nie bronię doktora G., ani go nie oskarżam. Nie widzę w nim ani anioła, ani mordercy. Czekam z niecierpliwością na wyrok sądu w tej sprawie. Czekam z tym większą nadzieją, że z całej tej sprawy Ziobro i inni politycy wyciągną jednak wniosek, że nie należy wypowiadać się o czyjejś winie bez sądu i bez niezbitych dowodów. Zwłaszcza gdy ten ktoś siedzi w małej celi i nie ma szans się bronić.