Niestety, po 50 latach propagandowego kłamstwa i wyrachowanego milczenia powracają jako już zimne, martwe, polskie pomniki. To bowiem, co spotkało ich najgorszego, to nawet nie zbrodnia sądowa, nie więzienne tortury i nie sama męczeńska śmierć. To po tylu latach brak żywej pamięci.
Któż uświadamia sobie dzisiaj, że ten generał „Nil", czyli gen. August Emil Fieldorf, w istocie był główną postacią tzw. walki bieżącej. Tym samym wszystkie akty zbrojne jak Polska długa i szeroka, wszystkie likwidacje funkcjonariuszy niemieckich, wszystkie egzekucje polskich zdrajców, szmalcowników, denuncjatorów, wszystkie potyczki partyzanckie czy wysadzania niemieckich pociągów – wszystko to odbywało się z jego rozkazu. Oczywiście, komendantem głównym był gen. Stefan Grot-Rowecki, a szefem sztabu KG AK był gen. Tadeusz „Grzegorz” Pełczyński, ale walką oddziałów bojowych dowodził Fieldorf i jego zastępca płk „Teodor”, czyli Franciszek Niepokólczycki. To oni w Polskim Państwie Podziemnym od 1942 r. do późnej wiosny 1944 r. stanowili dowództwo tzw. Kedywu, czyli Kierownictwa Dywersji.
Gdy odwołano Fieldorfa, by powierzyć mu tworzenie nowej organizacji podziemnej NIE, a dowództwo Kedywu objął płk „Sęp" – Jan Mazurkiewicz (później „Radosław”), zaczęło się takie szafowanie krwią członków Szarych Szeregów, tak złe i bezmyślne dowodzenie oddziałami bojowymi, że aż zaprotestowali pozostali dowódcy, z „Orszą” – Stanisławem Broniewskim – na czele. Prosili o powrót „Nila”. W konspiracyjnych, zdyscyplinowanych, elitarnych oddziałach Kedywu żołnierze modlili się o powrót dowódcy, którego nie znali, bo znać nie mogli, którego nigdy nie widzieli i z którym nigdy nie rozmawiali. A przecież jego legenda już w latach konspiracji żyła w całym walczącym kraju, a oni wszyscy uważali się za żołnierzy „Nila”.
Fieldorf był wręcz geniuszem konspiracji. Przez wszystkie lata walki był cichym, nierzucającym się w oczy kolejarzem Walentym Gdanickim. Nigdy go nie aresztowano ani nawet nie zatrzymano. Co roku w lutym na Walentego (o czym wiedziała cała kamienica) obchodził imieniny, nie zmieniał adresu przy Kazimierzowskiej 81 (III piętro), z interesantami spotykał się tylko w miejscach publicznych albo w specjalnych lokalach konspiracyjnych. I gdy raz, w roku 1942, zdarzyło się, że przybyły z Węgier płk Adam Borkiewicz zapukał na Kazimierzowską i zapytał, czy zastał Emila, jak zapamiętały to łączniczki, w Komendzie Głównej „miało miejsce trzęsienie ziemi". Osoba odpowiedzialna za dekonspirację adresu musiała się rozstać z Kedywem, a płk Borkiewicz do końca życia był pewien, że ten adres na Kazimierzowskiej był fałszywy.
Kiedy w marcu 1945 r. Fieldorfa zatrzymało w Milanówku NKWD, wiedzieli tyle, że był kolejarzem Walentym Gdanickim. A ponieważ znaleziono przy nim 3 kg kawy, większą ilość tytoniu i 300 dolarów, uznano go za handlarza i wysłano do obozu w Rembertowie. Trudno w to uwierzyć, lecz rozbite po powstaniu, śmiertelnie ranne podziemie na wieść, że gen. „Nil" dostał się w sowieckie łapy, podjęło przygotowania do odbicia ukochanego dowódcy. Akcję miał wykonać oddział por. „Kmity” – Henryka Kozłowskiego. Ale Fieldorf zakazał podejmowania zbędnego ryzyka. Pozwolił tylko na to, by dostarczono mu do wagonu jadącego na Ural paczkę z ubraniem i żywnością. Co ważne, paczkę dostarczył mu jego najbliższy podwładny i przyjaciel, mjr Stefan Bajer, jedna z najciekawszych i najbardziej tajemniczych postaci podziemia. Dla wszystkich był to zwykły szewc z ulicy Puławskiej. Dla wtajemniczonych – oficer do zleceń gen. „Nila”. Na polecenie Fieldorfa Bajer zatrzymany przez Sowietów jakoś dał im do zrozumienia, że być może jest gen. Okulickim. Przesiedział kilka tygodni w luksusowym areszcie jako Okulicki. Podczas przesłuchań milczał, zamawiał najlepsze obiady i grał generała. Aż do chwili, gdy Sowieci połapali się w pomyłce i wykopali na śnieg „oszusta”. Tym samym przez kilka tygodni gen. „Niedźwiadek”– Leopold Okulicki, przez nikogo nieposzukiwany mógł bezpiecznie pracować. Takie były metody walki i konspiracji generała „Nila”. Finezyjne, inteligentne i skuteczne. Notabene, w tym momencie gen. August Emil Fieldorf był już zastępcą komendanta głównego Armii Krajowej.
Generał „Nil" wracał z obozów w Rosji pod koniec 1947 r. Był chory, wycieńczony, lecz wciąż nierozpoznany. Nadal był kolejarzem Walentym Gdanickim, na którym nie ciążył żaden zarzut polityczny. Mógł na różne sposoby szukać bezpieczeństwa. Czy to, jak mu radzono, poprzez ucieczkę z Polski na Zachód, co kategorycznie odrzucał, czy to poprzez ukrycie się na Ziemiach Odzyskanych. Nie wybrał żadnego wyjścia. Postanowił ujawnić swoje prawdziwe nazwisko, prawdziwy stopień wojskowy i prawdziwą funkcję w latach wojny. I wydawało się, że miał rację.
Przez prawie trzy lata Polska Ludowa pozwalała mu w miarę spokojnie żyć. Wiele wskazuje na to, że momentem przełomowym stało się spotkanie z jego przedwojennym dowódcą gen. Gustawem Paszkiewiczem. To po tym spotkaniu, zdawałoby się przyjaciół, gen. „Nil" został aresztowany. I to po tym spotkaniu nastąpiło to, co nazywamy zbrodnią sądową. Generał Emil Fieldorf został zamordowany w więzieniu mokotowskim 24 lutego 1953 r. Osiem lat po wojnie i dwa tygodnie przed śmiercią Stalina. I jak się zdaje, nie wszystko jeszcze w jego tragicznej historii zostało wyjaśnione.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.