Więzienna brama otworzyła się przed nią po godz. 8 rano. Ubrana była w białą bluzę z kapturem nasuniętym na głowę. Bez słowa przeszła obok tłumu reporterów do czekającego na nią samochodu. Jak zwykle, nie powiedziała ani słowa. Tak samo było przez lata w sądzie. Zawsze zasłaniała włosami twarz przed kamerami telewizji i aparatami reporterów. Gdy policyjni antyterroryści prowadzili ją na salę rozpraw, oczy ukrywała za wielkimi ciemnymi okularami.
Od kilku lat wiadomo było, że razem z Francuzem, którego poślubiła za kratami, chce opuścić Polskę i zacząć z nim nowe życie. Po ślubie przyjęła nazwisko męża, który kilka lat czekał, aż będzie wolna.
Jak wynika z informacji PAP w kobiecym więzieniu "Inka" pracowała. Była zdyscyplinowana, nie wiązała się z żadnymi nieformalnymi grupami, nie należała do subkultury "grypsujących". Nigdy nie wystąpiła o warunkowe przedterminowe zwolnienie, choć miała do tego prawo. Po odsiedzeniu całej kary, nie musi już o nic prosić wymiaru sprawiedliwości. Ma wolną rękę - może pozostać w kraju lub go opuścić i żyć od nowa.
Dzień zakończenia kary "Inki" to także 8. rocznica zabójstwa Jacka Dębskiego - byłego ministra sportu w rządzie AWS. Zginął w Warszawie w pobliżu restauracji, z której wyszedł nocą z "Inką" (bawili się tam w szerszym towarzystwie). Zastrzelił go płatny zabójca Tadeusz Maziuk - "Sasza", śledzący ich nocny spacer wzdłuż Wisły.
Dzień później "Inka" sama poszła na policję, mówiąc, że była świadkiem zabicia swego towarzysza. Stwierdziła tam: "tak wyszło, że to ja wystawiłam Jacka". W sądzie mówiła, że to śledczy zasugerowali jej takie słowa. Były one wszechstronnie analizowane przez prokuratorów, adwokatów i sędziów w kolejnych procesach.
O zlecenie zabójstwa był oskarżony mafijny boss mieszkający pod Wiedniem Jeremiasz Barański - "Baranina" - daleki kuzyn Dębskiego, który zdołał naciągnąć go na zainwestowanie 400 tysięcy dolarów. Pieniądze przekazane Barańskiemu przepadły, a Dębski zaczął dopominać się ich zwrotu.
W trakcie procesu w Wiedniu "Baranina" popełnił samobójstwo w więzieniu. Pisano o nim, że - choć miał na sumieniu poważne przestępstwa, to z racji współpracy z SB udało mu się wymknąć z Polski. Także "Sasza" odebrał sobie życie w polskim areszcie - tuż po zatrzymaniu go i przedstawieniu zarzutu. "Inka" jest więc jedynym żyjącym do dziś sprawcą związanym z tą zbrodnią.
Sprawą zabójstwa Dębskiego sądy zajmowały się dwa razy. Badano, czy "Inka" powinna odpowiadać za pomoc, czy też za współudział w zbrodni - jak chciała wdowa po ministrze Jolanta Dębska.
Po pierwszym wyroku 8 lat więzienia dla "Inki" apelacja uchyliła orzeczenie, a warszawski sąd okręgowy drugi raz wymierzył taki sam wyrok - najłagodniejszą z kar przewidzianych za zabójstwo, uznając że "Inka", wyprowadzając Dębskiego z lokalu, udzieliła pomocy zabójcy. Sąd konsekwentnie nie stosował w tej sprawie nadzwyczajnego złagodzenia kary, o które wnosiła nie tylko obrona, ale także prokuratura, doceniając informacje kobiety pomocne w rozwikłaniu sprawy.
Sądy uznały, że "Inka" - choć ujawniła kierowanie zbrodnią przez "Baraninę" i jej wykonanie przez "Saszę" - swoją rolę umniejszała i kwestionowała własną winę, dlatego nie było nadzwyczajnego złagodzenia kary dla skazanej. Sąd też stwierdził prawomocnie, że kobieta przez kilka lat współpracowała z Barańskim, o którym wiedziała, że jest przestępcą, ale brak dowodów, by znała ona treść uzgodnień "Baraniny" i "Saszy".
ND, PAP