Forsowanie dwóch kandydatów na kluczowe stanowiska w Unii Europejskiej wygląda na zręczną dyplomację.
Nie mają racji politycy Lewicy, ostrzegając, że z forsowania dwóch kandydatów polskich w Brukseli nie wyniknie nic dobrego. Wydaje się, że polski MSZ prowadzi tutaj zręczną grę dyplomatyczną, w której kartą przetargową będzie jedno z dwóch stanowisk – przewodniczącego Rady Europy i przewodniczącego Parlamentu Europejskiego - w zamian za uzyskanie poparcia dla kandydata na drugie. To metoda stara jak świat. Ostatnio zastosowała ja Turcja, która sprzeciwiała się kandydaturze duńskiego premiera Andersa Rasmussena na szefa NATO w tym samym czasie, kiedy negocjowała z USA nowe stawki za korzystanie przez amerykańską armię z tureckich baz wojskowych. Ostatecznie wynegocjowała korzystne stawki i obietnicę otrzymania wysokich stanowisk w Sojuszu, wycofując swój sprzeciw wobec kandydatury Rasmussena.
Wydaje się, że tak samo postępuje dziś rząd Tuska. W zamian za zrezygnowanie z kandydatury Cimoszewicza na fotel szefa Komisji Europejskiej, być może uzyska poparcie dla Jerzego Buzka na fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, stanowisko znacznie ważniejsze od funkcji szefa Rady Europy. Tym łatwiej dyplomacji przyjdzie poświęcić Cimoszewicza, że reprezentuje on orientację polityczna niezbyt bliską sercu Platformy Obywatelskiej.
W tym wszystkim nie jest najważniejsze to, czy Buzek rzeczywiście pokieruje pracami europarlamentu, choć byłoby to ze wszech miar pożądane. Najważniejsze, że polska dyplomacja uczy się twardo i agresywnie bronić naszego interesu. Prędzej czy później przyniesie to efekty.
Wydaje się, że tak samo postępuje dziś rząd Tuska. W zamian za zrezygnowanie z kandydatury Cimoszewicza na fotel szefa Komisji Europejskiej, być może uzyska poparcie dla Jerzego Buzka na fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, stanowisko znacznie ważniejsze od funkcji szefa Rady Europy. Tym łatwiej dyplomacji przyjdzie poświęcić Cimoszewicza, że reprezentuje on orientację polityczna niezbyt bliską sercu Platformy Obywatelskiej.
W tym wszystkim nie jest najważniejsze to, czy Buzek rzeczywiście pokieruje pracami europarlamentu, choć byłoby to ze wszech miar pożądane. Najważniejsze, że polska dyplomacja uczy się twardo i agresywnie bronić naszego interesu. Prędzej czy później przyniesie to efekty.