W poniedziałek na kilka godzin przed spotkaniem premiera ze związkowcami przedstawiciele Solidarności Stoczni Gdańskiej i OPZZ zapowiedzieli, że nie przyjdą na debatę. Zarzucili Tuskowi, że zapraszając na nią dwa mniejsze stoczniowe związki zawodowe chciał wprowadzić tam "konia trojańskiego". Dwa pozostałe stoczniowe związki - Związek Zawodowy "Okrętowiec" i Związek Zawodowy Inżynierów i Techników - zapowiedziały, że na debatę przyjdą. Rzecznik rządu Paweł Graś podtrzymał zaproszenie dla wszystkich czterech związków.
"Premier próbuje używać stoczniowców jako mięsa armatniego w swoich PR-owskich zagrywkach" - ocenił Kurski.
Dodał, że związkowcy z Solidarności i OPZZ słusznie nie zgodzili się na debatę. Jego zdaniem traktowanie dużych związków na równi z - jak powiedział - związkami "figuranckimi, które są satelitami Tuska" przypomina praktyki komunistów z lat 80., którzy dzielili stronę związkową poprzez włączenie innych partnerów społecznych do rozmów prowadzonych z Solidarnością.
"Kompromitacja. Rozmowa z własnymi kumplami czy agenturą nie jest żadną debatą" - podkreślił.
Według Kurskiego, Tusk "przeraził się" konsekwencji wprowadzenia tzw. specustawy stoczniowej, zamieszek w trakcie manifestacji stoczniowców w trakcie kongresu Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie i przeniesienia politycznej części obchodów 20. rocznicy obalenia komunizmu z Gdańska do Krakowa. "Stąd pokrętna formuła debaty, w której Tusk musiałby wygrać" - powiedział.
ND, PAP