"Ze spokojem i otwartą przyłbicą czekamy na działania prokuratury po doniesieniu Palikota" - odpowiedział Michał Majewski, jeden z autorów tekstu w "Dzienniku". Zapewnił, że artykuł powstał na podstawie jawnych źródeł, a dokumentów do niego nie dostarczył Roman Giertych.
Również sam Giertych zapewnia, że nie przekazywał żadnych informacji "Dziennikowi" i informacje z piątkowego artykułu były dla niego nowe. Jak podkreślił, nie było ich w aktach sprawy. "Kupiłem dziś tabletki relanium i przesłałem je posłowi Palikotowi. W jego stanie to najlepsze, co mogę dla niego zrobić" - ironizował Giertych.
Piątkowy "Dziennik" napisał, że do Palikota z anonimowych spółek w rajach podatkowych płyną milionowe pożyczki, a poseł PO twierdzi, że nie wie, kto jest właścicielem firm będących źródłami gotówki.
Gazeta pisze, że Palikot założył w 2007 r. w Luksemburgu spółkę, a ta zaraz zaczęła pożyczać mu pieniądze. Miała je - według "Dz" - od małej spółki, której adresem jest skrzynka pocztowa na Cyprze. Jej udziałowcy rezydują na Karaibach - a według byłej żony Palikota właśnie tam poseł ukrył część majątku. Karaibski ślad sprawdza właśnie prokuratura - podał "Dziennik".
Według Palikota, w artykule "Dz" pojawiły się nieprawdziwe zarzuty wobec niego. W wydanym w piątek oświadczeniu Palikot podkreślił, że nie ma najmniejszej wątpliwości, że tekst ten jest "elementem ataku politycznego, mającego na celu podważenie jego pozycji w partii oraz wiarygodności PO w czasie trwającej kampanii wyborczej".
Palikot zapowiedział, że zwróci się też do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie o pozbawienie Giertycha prawa do wykonywania zawodu adwokata. Ocenił, że Giertych - jak adwokat - stosuje "nieetyczne metody".
"Nie ulega dla mnie żadnych wątpliwości, że duża część nieprawdziwych zarzutów znajdujących się w publikacji +Dziennika+ opiera się na materiałach będących przedmiotem prac prokuratury. W sprawie tej pan Giertych występuje jako pełnomocnik. Fakt ujawnienia dokumentów procesowych przed zamknięciem się postępowania jest poważnym naruszeniem prawa" - podkreślił poseł PO.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie od lutego 2008 roku bada doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Palikota, które złożył pełnomocnik jego byłej żony Roman Giertych. Doniesienie dotyczy rzekomego podania nieprawdy w poselskim oświadczeniu majątkowym Palikota, działania na niekorzyść byłej żony przez ukrywanie wspólnego majątku oraz nieprawidłowości przy prywatyzacji zakładów Polmos Lublin.
Była żona Palikota żąda od posła dodatkowych 40 mln zł ze wspólnego majątku; jej zdaniem poseł ukrył przed nią te pieniądze na Karaibach. W sądzie w Lublinie toczy się też sprawa o podział majątku. Palikot rozwiódł się z żoną w 2005 r.; wówczas otrzymała ona ok. 30 mln zł w gotówce, nieruchomościach i dziełach.
Zdaniem Palikota piątkowy tekst w "Dz" to kolejny "odcinek serialu pt. +Zabić Palikota+ na temat jego rzekomych związków z firmami zarejestrowanymi na Karaibach". Przypomniał, że 16 maja w tej gazecie ukazał się artykuł pt. "Jest Janusz Palikot, są kontrakty", w którym również pojawiła się - jego zdaniem - nieprawdziwe informacje.
"W związku z tamtym artykułem zwróciłem się, podobnie jak i inne opisane w tym tekście osoby, z wnioskiem o sprostowanie nieprawdziwych informacji. Jeżeli to sprostowanie nie zostanie umieszczone na łamach +Dz+ zamierzam skierować sprawę do sądu w celu rzetelnego zweryfikowania przedstawianych w tym artykule informacji" - oświadczył polityk PO.
Jak dodał, 26 maja "Dziennik" opublikował artykuł pt. "Palikot-Schetyna: błazen kontra wicepremier" na temat relacji jego z wicepremierem Grzegorzem Schetyną, który to tekst - jak podkreśla Palikot - również był "pełen insynuacji i nieprawdziwych informacji".
W ocenie polityka PO, artykuły w "Dz" są wypowiedziami "zagrażającymi jego dobrom osobistym i grożą utratą zaufania publicznego, niezbędną do wykonywania mandatu posła na Sejm RP". "Wyczerpują tym samym znamiona przepisów kodeksu karnego i rodzą odpowiedzialność odszkodowawczą" - podkreślił Palikot.
"W tej sytuacji jedynym sposobem ustalenia motywów publikacji tych tekstów jest zwrócenie się do prokuratury w celu zweryfikowania publikowanych informacji, ewentualnego dotarcia do motywów, którymi kierują się autorzy tekstów zamieszczając je na łamach +Dziennika+ oraz ustalenia kto jest ich zleceniodawcą" - zaznaczył poseł PO.
Palikot napisał też, że "Dziennik" przed publikacją tekstu w piątek dał mu w czwartek trzy godziny na skomentowanie sprawy. Palikot zarzuca dziennikarzom, że nie uwzględnili jego prośby o czas na dotarcie do dokumentacji finansowej, znajdującej się w biurze w Lublinie, podczas gdy on znajdował się w podróży i nie miał możliwości zweryfikowania nazw czy dat. "W czasie mojej działalności biznesowej podpisałem tysiące umów z setkami podmiotów. Ale dziennikarzy nie interesowały moje odpowiedzi. Teza artykułu była gotowa zanim on powstał" - ocenił Palikot.
Współautor tekstu w "Dzienniku" Michał Majewski ocenił, że zarzuty Palikota to "stek bzdur". "Tekst jest napisany na podstawie jawnych źródeł - to jest na podstawie oświadczeń majątkowych Palikota, sprawozdań finansowych firm i wiadomości z dostępnych rejestrów gospodarczych. Giertych nie musiał nam niczego wynosić z prokuratury i niczego nam nie wynosił. Sami dotarliśmy do tych wiadomości" - podkreślił Majewski.
"Palikot jest po prostu spanikowany, wpadł w popłoch, strzela absolutnie na oślep i nie trafia w cel. Niech lepiej odpowie na pytanie, kto jest właścicielem firm, z których dostaje pożyczki" - dodał dziennikarz.
Odpierał też zarzut, że "Dz" nie dał Palikotowi możliwości odniesienia się do tekstu. "Miał wystarczającą ilość czasu. Tym bardziej, że sprawa dotyczy jego majątku, jego osobistej działalności i powinien takie rzeczy wiedzieć. Nie rozumiem tego zarzutu. Wysłaliśmy maila rano, czekaliśmy na odpowiedź do popołudnia, potem przedłużyliśmy ten termin jeszcze o dwie godziny, ale nie było reakcji drugiej strony" - powiedział.
ND, PAP