Zbigniew Chlebowski, chce uratować ustawę medialną przed wyrzuceniem jej do kosza, po tym, jak Donald Tusk zrywając wcześniejsze porozumienie z SLD i PSL-em doprowadził do odrzucenia poprawki Senatu, pozostawiając ustawę w takiej wersji, która nie daje gwarancji finansowych dla TVP i Polskiego Radia. Chlebowski nakłania teraz prezydenta, aby ten nie składał weta, lecz skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.
O co chodziło Tuskowi? I dlaczego zdecydował się na posunięcie, które - jak twierdzi Grzegorz Napieralski - „obróciło w popiół jego wiarygodność" polityczną? Wszystko wskazuje na to, że premier robi wszystko, aby ustawa medialna nie weszła w życie. Doskonale wie, że w takiej postaci prezydent nigdy jej nie podpisze. A niezależnie od tego, który wariant wybierze prezydent, status mediów publicznych pozostanie niezmieniony przez najbliższy czas. Jeśli zawetuje ustawę, weto z pewnością poprze SLD, a najprawdopodobniej także PSL i trafi ona do kosza. Jeśli ustawa trafi do Trybunału, upłynie co najmniej rok, aż wejdzie w życie, a wtedy rząd może nie martwić się, że pieniądze na media obciążą choćby dwa najbliższe budżety. I o to najprawdopodobniej chodziło Donaldowi Tuskowi.
Niewykluczone, że cichą intencją rządu jest też zmuszenie mediów publicznych, zwłaszcza telewizji, do racjonalizacji ich działalności – radykalnego zmniejszenia zatrudnienia i liczby kanałów. Odcięcie dofinansowania spowoduje, że albo się na to zdobędą, albo padną. A przy coraz mniejszych wpływach z abonamentu, i znacznie słabszych niż stacje komercyjne wpływach z reklam, (ze względu na zakaz przerywania programów blokami reklamowymi), nie zdołają pokryć swoich rozdętych potrzeb. Tylko czy państwowe media są zdolne do samonaprawy? Chyba, że właśnie o to chodzi, by na ich gruzach zbudować coś zupełnie nowego.
Najbardziej szkoda mediów lokalnych, które nie mając szans na dochodowe reklamy, będą zmuszone wyciągnąć rękę o dofinansowanie do władz lokalnych, tych samych, którym powinny patrzeć na ręce.
Co ciekawe, w całym tym zamieszaniu na dalszy plan spadł największy do tej pory problem odpolitycznienia mediów publicznych. Najprawdopodobniej rządzący zorientowali się, że „polityczne media publiczne" nie przeszkodą ani nie pomogą w wygraniu najbliższych wyborów – lokalnych i prezydenckich. Tak więc, wszystko wskazuje na to, że losu ustawy nie zmienią też Przedstawiciele Związku Pracodawców Mediów Publicznych, organizujący "okrągły stół medialny", do którego zaprosili prezydenta i premiera.
Niewykluczone, że cichą intencją rządu jest też zmuszenie mediów publicznych, zwłaszcza telewizji, do racjonalizacji ich działalności – radykalnego zmniejszenia zatrudnienia i liczby kanałów. Odcięcie dofinansowania spowoduje, że albo się na to zdobędą, albo padną. A przy coraz mniejszych wpływach z abonamentu, i znacznie słabszych niż stacje komercyjne wpływach z reklam, (ze względu na zakaz przerywania programów blokami reklamowymi), nie zdołają pokryć swoich rozdętych potrzeb. Tylko czy państwowe media są zdolne do samonaprawy? Chyba, że właśnie o to chodzi, by na ich gruzach zbudować coś zupełnie nowego.
Najbardziej szkoda mediów lokalnych, które nie mając szans na dochodowe reklamy, będą zmuszone wyciągnąć rękę o dofinansowanie do władz lokalnych, tych samych, którym powinny patrzeć na ręce.
Co ciekawe, w całym tym zamieszaniu na dalszy plan spadł największy do tej pory problem odpolitycznienia mediów publicznych. Najprawdopodobniej rządzący zorientowali się, że „polityczne media publiczne" nie przeszkodą ani nie pomogą w wygraniu najbliższych wyborów – lokalnych i prezydenckich. Tak więc, wszystko wskazuje na to, że losu ustawy nie zmienią też Przedstawiciele Związku Pracodawców Mediów Publicznych, organizujący "okrągły stół medialny", do którego zaprosili prezydenta i premiera.