Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie kontynuował proces trzech żołnierzy z brygady kawalerii powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Dwóch ratowników i kierowca sanitarki są oskarżeni o niewykonanie rozkazu i nieudzielenie pomocy rannym, gdy zaatakowany został konwój, w którym jechali.
Sąd wysłuchał świadka, strzelca z Hummera jadącego w kolumnie przed samochodem, pod którym eksplodował ładunek. Mówił on, że wracając z bazy amerykańskiej do Camp Echo, minęli patrol wojsk amerykańskich, który rozminowywał drogę. "W pewnym momencie usłyszeliśmy wybuch. Naszym samochodem zatrzęsło" - powiedział.
Świadek zaznaczył, że nie pamięta, czy bezpośrednio po wybuchu widział obsługę sanitarki. "Nie obserwowałem tego rejonu, bo to było za naszymi plecami. Karetkę widziałem tylko w momencie, gdy cofaliśmy w kierunku palącego się Hummera" - wyjaśnił. Dodał, że jedną z osób, która mogła widzieć sanitarkę, po tym, gdy podjechała do palącego się pojazdu, jest kierowca Hummera, który jechał na czele kolumny - Łukasz W.
Słysząc to sędzia - poza protokołem - wyraził zdumienie, że nie wszyscy żołnierze z tego konwoju zostali przesłuchani w śledztwie. Łukasz W. ma składać zeznania na następnej rozprawie.
Po serii pytań obrońców oraz prokuratora świadek odpowiadał na pytania jednego z podsądnych, który pytał go m.in. o to, jaki jest obowiązek sanitariusza na misji. Tym obowiązkiem jest udzielanie rannym pierwszej pomocy, a ciała poległych żołnierzy zawsze są zabierane z pola walki - przypomniał.
Pod koniec rozprawy świadek powiedział, że jest pewien, że w bazie amerykańskiej, z której w drogę powrotną wyruszył konwój, znajdują się urządzenia monitorujące to, co dzieje się w okolicy - nawet do 20 kilometrów. Zasugerował, że może znajdować się tam zapis z miejsca ataku na polski konwój. Tym bardziej, że nieopodal amerykański patrol rozminowywał drogę - dodał.
W związku z tym mec. Michał Zuchmantowicz zwrócił się z wnioskiem, aby poprosić dowództwo wojsk amerykańskich o informację dotyczące tego monitoringu. "Taki wniosek jest zasadny" - przyznał prokurator. Tę kwestię sąd ma rozpatrzyć na następnej rozprawie.
W opinii biegłych psychiatrów, którzy badali oskarżonych wynika, że w trakcie zdarzenia w silnym stresie i stanie lękowym, doszło u nich do incydentalnego zaburzenia osobowości - ograniczenia zdolności rozpoznawania i kierowania własnym działaniem.
Za niewykonanie rozkazu i narażenie innych żołnierzy na niebezpieczeństwo grozi im do pięciu lat więzienia. Według prokuratury, oskarżeni mimo rozkazu nie wyszli z sanitarki, aby udzielić pomocy rannym kolegom i zabrać ciało zabitego. Zdaniem obrony sanitariusze wykonywali polecenia przełożonych, a proces jest "komicznym sposobem na dyscyplinowanie wojska".
pap, keb