Nie ma sprawy, która bardziej dobitnie pokazywałaby patologie polskiej rzeczywistości niż słynna "afera gruntowa". Wszystko bowiem, co od początku do końca działo się w tej sprawie, jest wynikiem patologii. Patologiczne jest przede wszystkim prawo, które wymusza "odrolnienienie" działek, aby móc na nich zbudować choćby niewielki domek letniskowy.
Robert Gwiazdowski - niegdyś szef Centrum im. Adama Smitha - słusznie zauważył, że prawo powinno regulować tylko takie budowy, które mogą zagrażać osobom trzecim. Mało prawdopodobne, aby hotel położony na 39,5 hektarowej działce komukolwiek mógł zagrozić. Gwiazdowski słusznie też spostrzegł, że podział gruntów na "budowlane" i "niebudowlane" sprzyja korupcji. Wystarczy bowiem, że jeden właściciel "dogada" się z urzędnikiem odpowiedzialnym za plan zagospodarowania przestrzennego i jego ziemia natychmiast staje się warta kilkanaście razy więcej niż ziemia sąsiada. W USA, Kanadzie i Australii takich zapisów nie ma. Każdy może na swojej działce budować co chce, byle tylko nie zakłócało to spokoju innych (w strefie mieszkaniowej nie wolno np. budować fabryk). Gdyby w Polsce istniało takie samo prawo, w ogóle nie doszłoby do tej afery. Biznesmen zainteresowany wybudowaniem w Muntowie hotelu po prostu kupiłby działkę i go zbudował.
Afera obnażyła też bałagan panujący w Ministerstwie Rolnictwa. W trakcie śledztwa nie można było dojść, w którym etapie "załatwiania" pozwolenia popełniono błąd. Procedura dotycząca odrolnienia ziemi decyzją resortu okazała się tak skomplikowana i wieloetapowa, że do dziś nie wiadomo, który urzędnik zawinił, przygotowując dokumenty na polecenie dwóch oskarżonych. Oczywiście gdyby przepisy dotyczące zagospodarowania ziemi były racjonalne, problemu w ogóle by nie było, a rzesza urzędników powołana do rozwiązywania tego typu spraw przestałaby być potrzebna.
Trzecia sprawa to prawda o funkcjonowaniu polskich służb. W trakcie śledztwa okazało się, że Andrzej K. - jeden z oskarżonych - to w rzeczywistości oficer wywiadu. Dzięki temu wyszło na jaw, że cała sprawa była wyreżyserowana przez polski wywiad, który chciał zdobyć te 3 miliony złotych na swoją działalność (choć nie wyobrażam sobie, aby część pieniędzy nie "zniknęła" w kieszeniach oficerów). Pomysł pokrzyżowała akcja CBA, a tą z kolei pokrzyżował przeciek. Mamy więc paskudną rywalizację między służbami specjalnymi, które zamiast zwalczać patologie, same się w patologie wikłają, a prokuratura nie jest w stanie tych patologii rozwikłać.
Takich "afer gruntowych" z pewnością było więcej. Na światło dzienne wyszła drobna ich część. Każdy, kto w ostatnich latach chciał dokonać poważnej inwestycji budowlanej, wiedział, że trzeba "dać w łapę", aby załatwić pozwolenia, zezwolenia, odrolnienia itp. Zarabiały na tym wyspecjalizowane grupki cwaniaczków, którzy byli pośrednikami w nielegalnych transakcjach. To wszystko uczy, że jedyną możliwością, aby zmienić tę sytuację jest uproszczenie prawa i ułatwienia dla nieuciążliwych inwestycji budowlanych. Inaczej takich spraw będzie coraz więcej.
Afera obnażyła też bałagan panujący w Ministerstwie Rolnictwa. W trakcie śledztwa nie można było dojść, w którym etapie "załatwiania" pozwolenia popełniono błąd. Procedura dotycząca odrolnienia ziemi decyzją resortu okazała się tak skomplikowana i wieloetapowa, że do dziś nie wiadomo, który urzędnik zawinił, przygotowując dokumenty na polecenie dwóch oskarżonych. Oczywiście gdyby przepisy dotyczące zagospodarowania ziemi były racjonalne, problemu w ogóle by nie było, a rzesza urzędników powołana do rozwiązywania tego typu spraw przestałaby być potrzebna.
Trzecia sprawa to prawda o funkcjonowaniu polskich służb. W trakcie śledztwa okazało się, że Andrzej K. - jeden z oskarżonych - to w rzeczywistości oficer wywiadu. Dzięki temu wyszło na jaw, że cała sprawa była wyreżyserowana przez polski wywiad, który chciał zdobyć te 3 miliony złotych na swoją działalność (choć nie wyobrażam sobie, aby część pieniędzy nie "zniknęła" w kieszeniach oficerów). Pomysł pokrzyżowała akcja CBA, a tą z kolei pokrzyżował przeciek. Mamy więc paskudną rywalizację między służbami specjalnymi, które zamiast zwalczać patologie, same się w patologie wikłają, a prokuratura nie jest w stanie tych patologii rozwikłać.
Takich "afer gruntowych" z pewnością było więcej. Na światło dzienne wyszła drobna ich część. Każdy, kto w ostatnich latach chciał dokonać poważnej inwestycji budowlanej, wiedział, że trzeba "dać w łapę", aby załatwić pozwolenia, zezwolenia, odrolnienia itp. Zarabiały na tym wyspecjalizowane grupki cwaniaczków, którzy byli pośrednikami w nielegalnych transakcjach. To wszystko uczy, że jedyną możliwością, aby zmienić tę sytuację jest uproszczenie prawa i ułatwienia dla nieuciążliwych inwestycji budowlanych. Inaczej takich spraw będzie coraz więcej.