Śmierć Jordka – konia zamęczonego pracą nad Morskim Okiem wywołała burzę, ale niewiele zmieniła. „Przedsiębiorczy” górale niewiele robią sobie z ograniczeń w eksploatacji zwierząt i ogólnokrajowej krytyki. Jak dotąd nic im za to nie grozi.
Droga do Morskiego Oka to 9 kilometrów w jedną tylko stronę. Zanim padł, Jordek pokonał ją kilkukrotnie. Za każdym razem zwierzę ciągnęło za sobą pod górę 700-kilogramową wóz zwany fasiągiem, wypełniony po brzegi ludźmi, łącznie mniej więcej dwie tony ładunku.
Irena Rubinowska, inspektor Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, porównuje: dorożka konna na terenie Zakopanego ciągnięta przez jednego konia, zabiera czterech pasażerów plus fiakra na nieporównywalnie krótszą trasę.
Zamęczony koń harował podobnie jak dziesiątki jego pobratymców. Tańszy od ciężkich i silnych zwierząt pociągowych, został zaprzęgnięty do zadań, do których najzwyczajniej nie był przeznaczony. Burza, która przetoczyła się w polskich mediach po jego śmierci niewiele zmieniła, a fiakr z brzegów nadal wozi turystów, tym razem eksploatując kolejne zwierzę.
- Wracając z Morskiego Oka, minęłam dziesięć wozów zapełnionych ludźmi. Policzyłam, w każdym z nich siedziało minimum 16 osób, oprócz fiakra – powiedziała Wprost24 Beata, turystka z Warszawy.
Tymczasem Tatrzański Park Narodowy w zeszłym roku ograniczył do 15 liczbę osób, które mogą wsiąść na wóz. Wcześniej można było zabierać nawet 21 osób. Jak widać, górale nadal nic sobie z tych limitów nie robią.
W tym roku wozy konne cieszą się ogromnym wzięciem, bo w sierpniu Tatry nawiedziła rekordowa liczba turystów. Kilka dni temu zakończyło się właśnie ich liczenie i okazało się, że w sierpniu w Tatry wychodzi codziennie ok. 33 tysiące turystów, z czego ponad 10 tysięcy udaje się na Morskie Oko. To o 6 tys. osób więcej niż 5 lat temu. Jak dowiedzieliśmy się, w ubiegłą sobotę 15 sierpnia Tatrzański Park Narodowy sprzedał rekordowa liczbę 13 tys. biletów za wejście do Morskiego Oka.
keb