W listopadzie ub.r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że wystarczy, jeśli Pospieszalski zamieści oświadczenie na blogu w internecie. Orzekł wówczas, że Pospieszalski ma przeprosić "kolegę dziennikarza" Morozowskiego przyznając, że "w rzeczywistości te twierdzenia nie zostały zweryfikowane" i wyrazić ubolewanie, że jego pomówienia "mogły podważyć wiarygodność" dziennikarza, a także zaapelować do innych dziennikarzy, by nie powtarzali tych zarzutów.
W piątek Sąd Apelacyjny orzekł, że przeprosiny powinny zostać opublikowane także w "Dzienniku" i "Gazecie Wyborczej", które opisywały sprawę. W sądzie pierwszej instancji te żądania oddalono.
W ustnym uzasadnieniu wyroku wskazano w piątek, że środki naprawcze muszą być adekwatne do naruszenia. Zdaniem sądu, Pospieszalski naruszył dobra osobiste Morozowskiego nie tylko na blogu, ale także świadomie powtarzając swoje opinie w gazetach.
Zaczęło się od "taśm Beger"
Sprawa ma swój początek jesienią 2006 r., gdy TVN ujawniła "taśmy Beger" - dokonane skrycie nagranie rozmów ówczesnej posłanki Samoobrony. Namówiona przez dziennikarzy TVN udawała ona, że z grupą kilku posłów chce przystąpić do rządzącego PiS. Rozmawiała z ówczesnym ministrem Adamem Lipińskim o płynących z tego przejścia możliwościach objęcia stanowisk w rządzie. Morozowski jest współautorem programu "Teraz my", który nagrania rozmów opublikował.
Komentując sprawę Pospieszalski - prowadzący w TVP program "Warto rozmawiać" - napisał na swoim blogu, że Morozowski miał w 1997 r. uprzedzić Zbigniewa Siemiątkowskiego - ówczesnego szefa UOP, że gazeta "Życie" planuje publikacje artykułów na temat kontaktów Aleksandra Kwaśniewskiego z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem i że "są na to papiery".
Morozowski zaprzeczył i pozwał Pospieszalskiego, żądając przeprosin na jego blogu oraz w "Gazecie Wyborczej" i "Dzienniku", które opisywały sprawę. Pospieszalski w procesie wycofał się z twierdzenia, że Morozowski uprzedził Siemiątkowskiego, ale podtrzymał, że mieli oni "podejrzane kontakty".
pap, keb