Zaniedbania w kopalni
Wczoraj TVN24 opublikował nagranie sporządzone przez jednego z pracowników kopalni, na którym widać, że poziom stężenia metanu w miejscu, gdzie doszło do wybuchu przekraczał ponad czterokrotnie dopuszczalną normę. Autor nagrania wyjaśniał, że dyrekcja kopalni, aby nie przerywać prac umieszczała czujniki stężenia metanu w wylotach powietrza, przez co ich wskazania były nieprecyzyjne. To właśnie nagłe zapalenie się tego gazu miało być powodem tragedii do jakiej doszło w kopalni. Mężczyzna informował o swoich spostrzeżeniach przełożonych, ale ci ignorowali jego ostrzeżenia. Górnik zgłosił więc sprawę do ABW.
Górnicy boją się mówić
Po pojawieniu się tych oskarżeń dyrekcja kopalni zaprzeczyła doniesieniom powołując się na wyniki kontroli przeprowadzonej przez Wyższy Urząd Górnictwa, która nie wykazała żadnych uchybień. O tym, że doniesienia te były fałszywe mówił też w piątek przybyły na miejsce tragedii premier Donald Tusk. Rzecz w tym, że zgodnie z prawem władze kopalni zostały wcześniej powiadomione o zamiarze przeprowadzenia kontroli.
Tymczasem dzisiejszy dziennik "Polska" dotarł do pracownika firmy zewnętrznej pracującej dla kopalni. - Pół roku temu mieliśmy wytransportować stamtąd zestawy kolejki spągowej. Nie zgodziliśmy się, bo stężenie metanu było tam przekroczone. To była bomba z opóźnionym zapłonem - mówi anonimowo. Górnicy pracujący w kopalni potwierdzają z kolei manipulowanie przy czujnikach metanometrycznych - wszyscy chcą jednak zachować anonimowość. Dziś śledztwo w sprawie tragedii w kopalni "Wujek" rozpocznie prokuratura.
TVN24, "Polska", arb