Kiszczak umyślnie naraził ludzi na śmierć?
- Wyjaśnienia oskarżonego, że ktoś mu coś radził, albo że dekret w sposób wystarczający to regulował, nie mogą się ostać, bo jest to delegacja z dekretu, którą miał obowiązek wykonać - orzekł Sąd Apelacyjny. Sąd zaznaczył, że dekret regulował także wydanie innych rozporządzeń dotyczących życia społecznego w Polsce, w tym przez ministra spraw wewnętrznych. Inne rozporządzenia oprócz tego regulującego użycie broni zostały wydane. W ocenie sądu, Kiszczak musiał zdawać sobie sprawę, "że przepisy dekretu o stanie wojennym w sposób dalece niewystarczający regulowały zasady użycia oddziałów zwartych i możliwość użycia przez nie środków przymusu i broni palnej".
Według aktu oskarżenia, Kiszczak umyślnie sprowadził "powszechne niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzi", wysyłając 13 grudnia 1981 r. szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego. Zdaniem prokuratury, bez podstawy prawnej Kiszczak przekazał w nim dowódcom "oddziałów zwartych" MO swe uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni, co było podstawą działań plutonu specjalnego ZOMO, który 15 i 16 grudnia strzelał do górników w kopalniach "Manifest Lipcowy" i "Wujek". Kiszczakowi grozi do 10 lat więzienia.
Winni nie zostali ukarani
Sąd ocenił, że Kiszczak musiał wiedzieć, że może dojść do "niekontrolowanego użycia broni, w tym do oddawania strzałów z broni palnej w czasie akcji odblokowywania zakładów pracy". Konsekwencją braku wydania rozporządzenia było "ręczne sterowanie podczas akcji pacyfikacyjnej w kopalniach". Sąd zwrócił też uwagę, że po tragediach w kopalniach winni nie zostali ukarani, a osoby biorące udział w pacyfikacjach "za wiedzą i zgodą Kiszczaka zostały odznaczone". "Oskarżony Kiszczak osobiście wręczał im te odznaczenia" - stwierdził Sąd Apelacyjny. Sąd uznał, że nietrafne było ustalenie Sądu Okręgowego, że doszło do walki wręcz między górnikami a funkcjonariuszami ZOMO. - To ustalenie jest nietrafne, bo sprzeczne z materiałami dowodowymi - stwierdził SA. W jego ocenie, nie można mówić o nieumyślnej winie Kiszczaka. Sąd zaznaczył też, że sprawa ta się nie przedawniła. - Termin przedawnienia upływa 1 sierpnia 2020 roku, jako że przepis dotyczący zbrodni komunistycznej po przyjęciu umyślności powoduje konieczność przyjęcia, że czyn ten jest zbrodnią komunistyczną - uznał Sąd Apelacyjny.
Działał nieumyślnie
Sąd Okręgowy uznał, że Kiszczak - zobowiązany jako szef MSW do określenia zasad użycia broni przez oddziały MO - nie spełnił tego obowiązku, poprzestając na wydaniu szyfrogramu, przez co nieumyślnie sprowadził niebezpieczeństwo powszechne dla życia i zdrowia górników. Zdania o "poprzestaniu na wydaniu szyfrogramu" także nie było w odpisie wyroku sądu. Według Sądu Okręgowego, szyfrogram miał podstawę prawną i nie był rozkazem, lecz tylko powieleniem dekretu o stanie wojennym, choć Kiszczak samodzielnie dopisał, że strzelanie jest możliwe jedynie wobec zagrożenia życia milicjantów. Sąd zwrócił uwagę, że Kiszczak zabronił użycia broni w "Wujku", gdy zwracał się o to do niego szef katowickiej milicji - mimo to ZOMO strzelało.
15 lat procesuProces Kiszczaka trwa od 1994 r. W 1996 r. uniewinniono go, a w 2004 r. skazano na 2 lata więzienia w zawieszeniu. Oba wyroki uchylił Sąd Apelacyjny. Sprawę Kiszczaka wyłączono w 1993 r., z powodu złego stanu jego zdrowia, z katowickiego procesu zomowców spod "Wujka", w którym zapadł już prawomocny wyrok skazujący. W 2008 r. katowicki sąd apelacyjny złagodził wyrok byłemu dowódcy plutonu specjalnego ZOMO Romualdowi Cieślakowi - z 11 do 6 lat więzienia. 13 jego podwładnych dostało zaś wyroki od 3,5 do 4 lat - wyższe niż w sądzie okręgowym. W kwietniu tego roku Sąd Najwyższy utrzymał te wyroki.
PAP, arb, dar