"Ja strzelać nie kazałem"
Pytany o pacyfikację kopalni "Wujek" Kiszczak stwierdził jednoznacznie, że jest za to wydarzenie odpowiedzialny, ponieważ mordu na górnikach dokonali jego podwładni. Nie chciał komentować decyzji Sądu Apelacyjnego, który uchylił decyzję Sądu Okręgowego o umorzeniu sprawy dotyczącej odpowiedzialności Kiszczaka za masakrę w kopalni z powodu przedawnienia i nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Zapewnił jednocześnie, że sąd mylił się mówiąc, że generał miał obowiązek wydania aktu regulującego użycie broni palnej w sytuacjach nadzwyczajnych. – To nieprawda. Te kwestie były precyzyjnie uregulowane w dekrecie RP i moim szyfrogramem – przekonywał.
To taka służba...
Generał uważa, że nie popełnił w tej sprawie żadnego błędu. - Nie wiedziałem, że będzie odblokowana kopalnia „Wujek". Do 15 grudnia spałem w gabinecie na zapleczu, 16 prosto z domu pojechałem na posiedzenie kierownictwa. Wiedziałem, że jest idea odblokowywania zakłady pracy, nie interesowało mnie jakich – zapewniał Kiszczak. O starciach w Wujku miał się dowiedzieć od jednego z podwładnych. Wtedy nakazał wycofanie się ZOMO spod kopalni. - Nie wiem, jak to się stało, że zaczęli strzelać. Milicjanci twierdzili, ze użyli broni w obronie własnego życia. To jest taka służba – dodał.
"Solidarność mogła zabić Popiełuszkę"
Kiszczak odniósł się również do sprawy zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. I w tym przypadku zapewnia, że nie miał ze sprawą nic wspólnego. Morderców księdza nazywa "wyrodkami, którzy w aparacie państwowym znaleźli się przypadkowo". Sugeruje, że za mordercami stał ktoś wyżej postawiony, kto chciał usunąć go ze stanowiska. Kto? Zdaniem Kiszczaka mogli to być... przedstawiciele "Solidarności". - Aparat państwowy nie skorzystał na śmierci kapelana opozycji - podkreślał Kiszczak, według którego zabójstwo księdza było wymierzone w niego i gen. Jaruzelskiego.
TVN24, arb