Wciąż nie ma pewności, co zainicjowało zapalenie metanu. Już wcześniej wykluczono wiele potencjalnych przyczyn pojawienia się iskry. Obecnie najbardziej prawdopodobna jest hipoteza o tym, że inicjałem było któreś z pracujących na dole urządzeń elektrycznych. Są one badane przez specjalistów z "Barbary". Jak dotąd udało się przebadać ok. 30 proc. zabezpieczonych do analiz urządzeń i materiałów, m.in. fragmentów maszyn, oświetlenia, przewodów itp. Eksperci badają m.in. czy były one sprawne i dobrze podłączone. Specjaliści po raz kolejny potwierdzili, że w chwili katastrofy w wyrobiskach znajdowało się "zdecydowanie" więcej górników, niż przewidywały to dopuszczalne normy. Król nie podał jednak dokładnie, ilu pracowników za dużo pracowało w chodnikach, tłumacząc, że będzie to nadal weryfikowane.
Już wcześniej specjaliści orzekli, że chodniki przyścianowe były prowadzone niezgodnie z projektem technicznym, czyli nie były na bieżąco likwidowane. Mógł tam gromadzić się metan, jednak dotychczasowe ustalenia nie wskazują, by to właśnie tam nagromadził się gaz, który następnie zapalił się i wybuchł.
Następne posiedzenie komisji wyznaczono na 26 listopada. Natomiast w najbliższy piątek spotka się działający przy WUG zespół ds. zagrożeń atmosferycznych w kopalniach, który ma zdecydować o dalszych losach ściany, gdzie doszło do tragedii oraz całego rejonu katastrofy. Zbyt długie pozostawianie tego rejonu bez żadnych działań grozi podziemnym pożarem.
Do zapalenia i wybuchu metanu w kopalni doszło 18 września 1050 metrów pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach. Z wyjątkiem pacjentów leczonych w siemianowickiej "oparzeniówce", wszyscy pozostali poszkodowani zostali już wypisani do domów. Pierwszych pięciu pacjentów CLO opuściło szpital w miniony piątek.PAP, arb