Ledwie 3 proc. internautów przez ostatnie pół roku weszło na stronę dowolnej partii politycznej. Nieco więcej, 9 proc., oglądało w sieci materiały wideo dotyczące polityki.
- Polacy wykorzystując interenet w sprawach, które sami uznają za ważne - mówi Dominik Batorski, socjolog internetu z Uniwersytetu Warszawskiego. - przykłądem może być akcja "Ratuj maluchy", gdzie 50 tys. rodziców wymogło na rządzie odsunięcie reformy o trzy lata. Albo prześmiewcza kampaniaPiS w 2007 r. która przyczyniła się do tego, że frekwencja wśród internautów była znacznie wyższa niż wśród osób nie korzystających z sieci.
Za osobę, która najlepiej wykorzystuje internet do kontaktu z wyborcami, ankietowani uznali Janusza Palikota. Aż 5 proc. badanych wskazało Donalda Tuska. To zaskakujące, bo nie ma on strony internetowej, ani nie prowadzi blogu.
- Politycy nie rozumieją jeszcze, że internet to nie tradycyjne medium, i najczęściej ustawiają się w roli nadawcy, który tylko mówi do swoich odbiorców - tłumaczy Batorski. - Sukces Obamy w USA polegał na tym, że internet był interaktywny - politycy mówili ale też słuchali, co ludzie mają do powiedzenia.
Pewne działania tego typu można zdaniem Batorsiego zaobserwować już także w polskiej polityce. Wskazuje tutaj na propozycję Ludwika Dorna, który poprosił internautów o nadsyłanie pytań jakie chcieliby zadać przesłuchiwanym przed hazardowa komicją śledczą.
gw, keb