Nie dał szans na obronę
Sąd Okręgowy nakazał posłowi przeprosiny, ale kwotę ograniczył do 10 tys. zł uznając, że poseł poniesie także koszty ogłoszeń w gazecie i telewizji. - Zarzucanie gazecie, że pisze teksty na zamówienie, za pieniądze lub że funkcjonuje w jakimś układzie, jest obraźliwe - zaznaczył sędzia. Sąd ustalił, że reklamy J&S pojawiły się w tamtym okresie także w "Rzeczpospolitej" i "Dzienniku". Według sądu, Kurski przyszedł do studia z zamiarem wygłoszenia zarzutów, a nie było tam nikogo z redakcji czy Agory, kto mógłby na nie odpowiedzieć. Nie przerwał on też swej wypowiedzi, mimo że napominano go. Kurski odwołał się od tego wyroku, ale Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał go w mocy. Powód złożył więc kasację, którą w czwartek rozpoznał Sąd Najwyższy.
A prawo do krytyki?
Pełnomocnik europosła mecenas Adam Dryl powołał się w niej na Europejską Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, gwarantującą swobodę wypowiedzi. Argumentował, że wypowiedzi Kurskiego nie były informacjami o faktach, lecz dopuszczalnymi, krytycznymi opiniami. Podkreślał, że "Gazeta Wyborcza" bierze czynny udział w debacie politycznej, więc powinna się liczyć z krytyką. - Opinie mogą być nawet przesadzone, ale są dopuszczalne i nie naruszają dóbr osobistych - przekonywał apelując zarazem do sądu, by wyznaczył on w wyroku granice swobody wypowiedzi.
Nie ma zgody na kłamstwa
- Granicą dopuszczalności wypowiedzi jest kłamstwo - replikował mecenas Piotr Rogowski, pełnomocnik Agory. Przypomniał, że Sąd Apelacyjny już analizował sprawę w kontekście europejskiej konwencji i wniósł o oddalenie kasacji Kurskiego. SN kasację oddalił i nakazał dodatkowo europosłowi zwrot powodowej spółce 780 zł kosztów postępowania kasacyjnego. - Wolność wyrażania opinii nie ma charakteru absolutnego, doznaje ona pewnych ograniczeń. Nie ma potrzeby udzielania prawnej ochrony podawaniu fałszywych faktów - powiedziała w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia SN Małgorzata Tyczka-Rote.
PAP, arb