W badaniu zrobionym na potrzeby strategii rozwoju uczelni do 2020 roku osoby związane z uczelniami oceniły je na trzy plus. – Uznajemy stan szkolnictwa wyższego za niesatysfakcjonujący. Głównym powodem tych słabości jest niedofinansowanie szkolnictwa wyższego, a zwłaszcza nauki – mówi prof. Jerzy Woźnicki, prezes Fundacji Rekotorów Polskich. Lekarstwem na kłopoty uniwersytetów mają być pieniądze studentów. – Proponujemy czesne na poziomie około jednej czwartej średnich kosztów kształcenia w uczelniach publicznych – mówi prof. Woźnicki. Taki krok wymagałby jednak zmiany konstytucji, w której zapisano prawo do bezpłatnego kształcenia.
Zarobić na coś więcej niż tablica
Prof. Katarzyna Chałasińska-Macukow, rektor UW, tłumaczy powody pobierania opłat od studentów: – Szkolnictwo wyższe wymaga coraz większych nakładów. Nie wystarczą kreda i tablica. Potrzebne są dobrze wyposażone laboratoria i pracownie. Tymczasem władze państwowe nie zwiększają znacząco budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe. Dlatego powszechna współodpłatność za studia staje się nieunikniona. Rekompensatą za obowiązkowe płatności byłoby rozbudowanie systemu stypendiów i kredytów studenckich. Rektorzy proponują, by każdy student mógł zaciągnąć kredyt w banku na naukę, który poręczałoby państwo. – Każdy student, który nie chciałby płacić w czasie studiów, mógłby się od tej opłaty uwolnić. Kredyt spłacałby już jako pracujący absolwent. W rozpoczęciu spłat uwzględniony byłby okres potrzebny na poszukiwanie pracy – wyjaśnia pomysł rektorów prof. Woźnicki.
Sceptyczni studenciStudenci nie są zachwyceni pomysłami środowiska akademickiego. – Studia to inwestycja, ale jeśli trzeba będzie mieć portfel pełen pieniędzy, by studiować, to osobom z małych miejscowości będzie trudno utrzymać się w miastach. Musiałby być wprowadzony dobry system stypendiów socjalnych – uważa Przemysław Rzodkiewicz, student farmacji z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Radosław Franczak, student politologii z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, twierdzi, że wprowadzenie opłat uniemożliwiłoby mu naukę: – Już teraz utrzymanie kosztuje mnie miesięcznie ok. 1 tys. zł. Kredyt bałbym się wziąć, bo nie ma gwarancji, kiedy znajdę pracę.
"Rzeczpospolita", arb