„Czasem aż oczy bolą patrzeć jak się przemęcza prezes Ochódzki Ryszard naszego klubu Tęcza. Ciężko pracuje, wszystkiego dopilnuje. A jeszcze niektórzy, ci inni, wbijają mu szpilki. To nie ludzie, to wilki. To mówiłem ja Wiesław Jarząbek” – ten cytat z polskiej komedii wszechczasów – „Miś” – zna chyba każdy. Znają ją również polscy politycy. Niestety niektórzy nie dostrzegają w niej pewnej nuty ironii i traktują strategię Jarząbka jako sposób na swoje polityczne życie.
Marek Migalski opowiadał dziś na antenie RMF FM o szansach prezydenckich Lecha Kaczyńskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Migalski znajduje się w takich relacjach z braćmi Kaczyńskimi jak trener II klasy Jarząbek z prezesem Ochódzkim. To znaczy – oni (a konkretniej Jarosław) są jego „pracodawcą", a on jest im winien lojalność. Układ jest uczciwy. Migalski nie jest jednak zobowiązany do pokrywania swoich przywódców wiadrami wazeliny – chyba, że taki był warunek wystawienia go na liście wyborczej PiS-u.
Załóżmy jednak, że Migalski nie podpisał cyrografu z PiS na mocy którego musi każdą wypowiedź kończyć rytualnym „łubu-dubu, łubu-dubu niech nam żyje prezes naszej partii". W związku z czym czyni to dobrowolnie. I wygląda to mniej więcej tak: „Są fajni, przekomarzający się, błyskotliwi, dowcipni, dobrze wykształceni, oczytani” – mówi jednym tchem o swoich liderach Migalski, komentując wywiad, jakiego udzielili oni naszemu tygodnikowi. Tym samym udowadnia że, wbrew temu co sam o sobie mówi, nie jest już ornitologiem który nauczył się latać – udało mu się w 100 procentach zmienić w ptaka.
Migalski ma prawo prywatnie uważać, że bracia Kaczyńscy są najlepszym co spotkało Polskę od czasów Mieszka I, tak Sławomir Nowak ma prawo prywatnie uważać, że Donald Tusk jest dotknięty boskim geniuszem, a wszystko czego dotknie zmienia się w złoto. Gdyby Migalski pozostał komentatorem politycznym, a Nowak nie był politykiem tylko np. publicystą – to takie peany na temat polityków mogliby wypisywać w swoich artykułach i felietonach. Wprawdzie dalej wyglądałoby to nieco komicznie – ale niech tam. Ale jeżeli polityk partii rozanielając się ze wzruszenia czule łechce ego lidera słodkimi słówkami to trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z oportunizmem rodem ze… szkoły podstawowej.
Tak, tak – już uczniowie szkoły podstawowej wiedzą, że jeśli chcą mieć na świadectwach od góry do dołu same piątki muszą nie tylko skarżyć na kolegów, ale również przyjąć, że „Słowacki wielkim poetą był", a pani od polskiego ma zawsze rację. Strategia nie jest więc zbyt wysublimowana. I mogłoby się wydawać, że tak inteligentnych ludzi jak Migalski i Nowak stać na jakąś bardziej subtelną formę wkradania się w łaski liderów.
Tylko po co? Niestety okazuje się, że ego naszych czołowych polityków domaga się pieszczot więc strategia okazuje się skuteczna. Migalski nie dość, że został niemal „z marszu" „jedynką” na śląskiej liście PiS co w zasadzie gwarantowało mu mandat europarlamentarzysty – to jeszcze teraz Jarosław Kaczyński wymienia go jako kandydata na prezydenta w 2015. Błyskawiczny awans prawda? Nowak zaś długo był najbliżej „ucha” Tuska i chociaż niedawno musiał odejść w związku z aferą hazardową to jednak niemal od razu został wiceprzewodniczącym klubu PO. Daj Boże wszystkim takie degradacje. Czyli co – dzień bez wazeliny, to dzień dla polityka stracony?
Tymczasem gdyby Migalskiemu i Nowakowi rzeczywiście zależało na dobru swoich partii to zamiast podkreślać, że jedyną wadą ich politycznych guru jest to, że mają za dużo zalet – powinni raczej prowadzić ze swoim środowiskiem permanentną dyskusję o błędach swoich partii. No chyba, że uważają, iż ich partie błędów nie popełniają. Ale podobno nie myli się kto nic nie robi, więc nie wiem czy należałoby się tym chwalić.
Zaczęło się od „Misia" skończy się na „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”. W jednej ze scen bojący się odwołania dyrektor pewnego zakładu (Krzysztof Kowalewski) wzywa współpracownika Dudałę (Stanisław Tym). Dudała oczywiście staje na baczność przed przełożonym gotów nucić „łubu dubu”. - Jak stoimy z planem? – pyta dyrektor. - 95 procent – odpowiada błyskawicznie Dudała. - Mówcie prawdę! – nalega dyrektor. – No jak prawdę, to 75 proc.! - Prawdę! – wciąż naciska dyrektor. - Prawdę? A kto to może wiedzieć? – odpowiada filozoficznie Dudała. Europośle Migalski, pośle Nowak – czy wy wiecie jeszcze, jak jest naprawdę?
Załóżmy jednak, że Migalski nie podpisał cyrografu z PiS na mocy którego musi każdą wypowiedź kończyć rytualnym „łubu-dubu, łubu-dubu niech nam żyje prezes naszej partii". W związku z czym czyni to dobrowolnie. I wygląda to mniej więcej tak: „Są fajni, przekomarzający się, błyskotliwi, dowcipni, dobrze wykształceni, oczytani” – mówi jednym tchem o swoich liderach Migalski, komentując wywiad, jakiego udzielili oni naszemu tygodnikowi. Tym samym udowadnia że, wbrew temu co sam o sobie mówi, nie jest już ornitologiem który nauczył się latać – udało mu się w 100 procentach zmienić w ptaka.
Migalski ma prawo prywatnie uważać, że bracia Kaczyńscy są najlepszym co spotkało Polskę od czasów Mieszka I, tak Sławomir Nowak ma prawo prywatnie uważać, że Donald Tusk jest dotknięty boskim geniuszem, a wszystko czego dotknie zmienia się w złoto. Gdyby Migalski pozostał komentatorem politycznym, a Nowak nie był politykiem tylko np. publicystą – to takie peany na temat polityków mogliby wypisywać w swoich artykułach i felietonach. Wprawdzie dalej wyglądałoby to nieco komicznie – ale niech tam. Ale jeżeli polityk partii rozanielając się ze wzruszenia czule łechce ego lidera słodkimi słówkami to trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z oportunizmem rodem ze… szkoły podstawowej.
Tak, tak – już uczniowie szkoły podstawowej wiedzą, że jeśli chcą mieć na świadectwach od góry do dołu same piątki muszą nie tylko skarżyć na kolegów, ale również przyjąć, że „Słowacki wielkim poetą był", a pani od polskiego ma zawsze rację. Strategia nie jest więc zbyt wysublimowana. I mogłoby się wydawać, że tak inteligentnych ludzi jak Migalski i Nowak stać na jakąś bardziej subtelną formę wkradania się w łaski liderów.
Tylko po co? Niestety okazuje się, że ego naszych czołowych polityków domaga się pieszczot więc strategia okazuje się skuteczna. Migalski nie dość, że został niemal „z marszu" „jedynką” na śląskiej liście PiS co w zasadzie gwarantowało mu mandat europarlamentarzysty – to jeszcze teraz Jarosław Kaczyński wymienia go jako kandydata na prezydenta w 2015. Błyskawiczny awans prawda? Nowak zaś długo był najbliżej „ucha” Tuska i chociaż niedawno musiał odejść w związku z aferą hazardową to jednak niemal od razu został wiceprzewodniczącym klubu PO. Daj Boże wszystkim takie degradacje. Czyli co – dzień bez wazeliny, to dzień dla polityka stracony?
Tymczasem gdyby Migalskiemu i Nowakowi rzeczywiście zależało na dobru swoich partii to zamiast podkreślać, że jedyną wadą ich politycznych guru jest to, że mają za dużo zalet – powinni raczej prowadzić ze swoim środowiskiem permanentną dyskusję o błędach swoich partii. No chyba, że uważają, iż ich partie błędów nie popełniają. Ale podobno nie myli się kto nic nie robi, więc nie wiem czy należałoby się tym chwalić.
Zaczęło się od „Misia" skończy się na „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”. W jednej ze scen bojący się odwołania dyrektor pewnego zakładu (Krzysztof Kowalewski) wzywa współpracownika Dudałę (Stanisław Tym). Dudała oczywiście staje na baczność przed przełożonym gotów nucić „łubu dubu”. - Jak stoimy z planem? – pyta dyrektor. - 95 procent – odpowiada błyskawicznie Dudała. - Mówcie prawdę! – nalega dyrektor. – No jak prawdę, to 75 proc.! - Prawdę! – wciąż naciska dyrektor. - Prawdę? A kto to może wiedzieć? – odpowiada filozoficznie Dudała. Europośle Migalski, pośle Nowak – czy wy wiecie jeszcze, jak jest naprawdę?