Z Lechem Wałęsą jest taki problem, że tak jak Słowacki „wielkim poetą był” tak były prezydent „wielkim Polakiem jest”. Oczywiście Wałęsa ma liczne grono swoich „fanów”, którzy uważają, że obalał komunizm pod dyktando SB, sam też nigdy do końca nie wyjaśnił swojej biografii, ale niewątpliwie jest jednym z nielicznych Polaków rozpoznawanych na całym świecie. Niestety Wałęsa jest tyleż wielki co małostkowy, przez co by ratować jego legendę trzeba często godzić się na rozmaite fochy byłego prezydenta.
Rok 2010 zapowiada się dla Wałęsy dobrze. W ostatnich miesiącach udało mu się odzyskać zaufanie społeczne roztrwonione w czasie prezydentury (i to pomimo dziwnego zaangażowania się w kampanię wyborczą Libertasu Declana Ganley’a). Był jednym z bohaterów obchodów 20 rocznicy obalenia Muru Berlińskiego. Doczekał czasu, kiedy to Paweł Zyzak, a nie on, musi opuścić Polskę,. A w sierpniu tego roku będzie główną gwiazdą obchodów 30 rocznicy podpisania porozumień sierpniowych. Sierpień 1980 roku to czas jednego z największych tryumfów Wałęsy. Prawdopodobnie nigdy – ani wcześniej, ani później za Wałęsą nie stał entuzjazm tak wielu Polaków. Prosty elektryk z Pomorza stał się wtedy bohaterem, który ograł nie tylko twardogłowych komunistów z PRL, ale również potężny ZSRR. Wprawdzie potem przyszedł stan wojenny i 10 lat czekania na wolność, ale tak naprawdę Mur Berliński runął właśnie w sierpniu 1980 roku.
Gdyby Wałęsa nie był Wałęsą po 1989 roku wycofałby się do „Sulejówka" i został patronem pilnującym demokratycznych przemian z drugiego szeregu. Ale Wałęsa jest Wałęsą w związku z czym rozpoczął walkę o władzę – i jak to się skończyło dobrze wiemy. To właśnie od 1989 roku Wałęsa zdaje się robić wszystko, aby sprawdzić czy uda mu się pogrzebać legendę Wałęsy z roku 1980.
Obecnie obserwujemy kolejny akt tych starań. Oto Wałęsa w charakterystyczny dla siebie sposób postawił ultimatum osobom odpowiedzialnym za przygotowywanie obchodów rocznicy sierpnia 1980. Ultimatum brzmi tak: albo ja, albo IPN. To zresztą kolejne z długiej listy ultimatów (kilka wcześniejszych: albo ja albo Kaczyński, albo ja albo Cenckiewicz i Gontarczyk, albo ja albo Zyzak, etc.). Tym razem ultimatum okazało się skuteczne – oficjalne obchody 30-lecia powstania „Solidarności" odbędą się bez historyków z IPN.
To, że Wałęsa ma na pieńku z Kurtyką i spółką wie każde dziecko w Polsce. Ale to nie IPN gwiżdże na Wałęsę, to nie IPN rzuca kalumnie pod jego adresem. IPN prowadzi co najwyżej spór historyczny. Bez inwektyw, choć czasem dość emocjonalny. Nie miejsce tu na roztrząsanie kto w tym sporze ma rację. Istotne jest co innego. Wałęsa-legenda po raz kolejny wchodzi w rolę Wałęsy-primadonny oznajmiając Polakom, że albo będą „mądrzy", albo on się na nich obrazi i wtedy dopiero zobaczą. Co konkretnie zobaczą nie wiadomo – ale można się domyślać. Wałęsa ostentacyjnie będzie obserwował obchody 30 rocznicy powstania „S” zza płotu stoczni, a potem udzieli kilku wywiadów zagranicznym redakcjom, że kiedyś komuna nie powstrzymała go przed przeskoczeniem płotu, a teraz w wolnej Polsce zrobił to Kurtyka. I że Polacy to naród niewdzięczny, etc., etc. I choć można zrozumieć, że Wałęsę bolą rozmaite impertynencje pod jego adresem, to akurat Kurtyka – jeśli go krytykuje – to robi to w ramach pewnej dyskusji. Niestety Wałęsa często nie odróżnia dyskusji od inwektyw.
Tym razem takiego scenariusza uda się uniknąć. Ale ustępując Wałęsie tak naprawdę robimy Wałęsie krzywdę. Bo przy ego byłego prezydenta, które jest większe niż Mount Everest i Mont Blanc razem wzięte, każde ustępstwo wobec niego jest dowodem, że tak naprawdę tylko on rozumie świat. Więc już musimy się szykować na jakieś kolejne ultimatum. Kto wie czego Wałęsa zażąda jutro? Kiedyś wreszcie nie będzie można mu dla świętego spokoju ustąpić. A wtedy grozi nam to, że Wałęsa „pojedzie po bandzie" i – prawdopodobnie – czymś się skompromituje. Tak jak niepotrzebnie kompromitował się startując w wyborach prezydenckich 2000, w których uzyskał poparcie podobne do tego jakie ma Leszek Bubel. Tamtą klęskę udało się zatuszować obecną „modą na Wałęsę”. Ale ile jeszcze takich klęsk zniesie legenda byłego prezydenta.
Tak naprawdę bowiem na tym, by nie ustępować Wałęsie powinno zależeć nie jego wrogom, ale tym, którym zależy na ocaleniu legendy byłego prezydenta. On sam tego zrobić nie zdoła.
Gdyby Wałęsa nie był Wałęsą po 1989 roku wycofałby się do „Sulejówka" i został patronem pilnującym demokratycznych przemian z drugiego szeregu. Ale Wałęsa jest Wałęsą w związku z czym rozpoczął walkę o władzę – i jak to się skończyło dobrze wiemy. To właśnie od 1989 roku Wałęsa zdaje się robić wszystko, aby sprawdzić czy uda mu się pogrzebać legendę Wałęsy z roku 1980.
Obecnie obserwujemy kolejny akt tych starań. Oto Wałęsa w charakterystyczny dla siebie sposób postawił ultimatum osobom odpowiedzialnym za przygotowywanie obchodów rocznicy sierpnia 1980. Ultimatum brzmi tak: albo ja, albo IPN. To zresztą kolejne z długiej listy ultimatów (kilka wcześniejszych: albo ja albo Kaczyński, albo ja albo Cenckiewicz i Gontarczyk, albo ja albo Zyzak, etc.). Tym razem ultimatum okazało się skuteczne – oficjalne obchody 30-lecia powstania „Solidarności" odbędą się bez historyków z IPN.
To, że Wałęsa ma na pieńku z Kurtyką i spółką wie każde dziecko w Polsce. Ale to nie IPN gwiżdże na Wałęsę, to nie IPN rzuca kalumnie pod jego adresem. IPN prowadzi co najwyżej spór historyczny. Bez inwektyw, choć czasem dość emocjonalny. Nie miejsce tu na roztrząsanie kto w tym sporze ma rację. Istotne jest co innego. Wałęsa-legenda po raz kolejny wchodzi w rolę Wałęsy-primadonny oznajmiając Polakom, że albo będą „mądrzy", albo on się na nich obrazi i wtedy dopiero zobaczą. Co konkretnie zobaczą nie wiadomo – ale można się domyślać. Wałęsa ostentacyjnie będzie obserwował obchody 30 rocznicy powstania „S” zza płotu stoczni, a potem udzieli kilku wywiadów zagranicznym redakcjom, że kiedyś komuna nie powstrzymała go przed przeskoczeniem płotu, a teraz w wolnej Polsce zrobił to Kurtyka. I że Polacy to naród niewdzięczny, etc., etc. I choć można zrozumieć, że Wałęsę bolą rozmaite impertynencje pod jego adresem, to akurat Kurtyka – jeśli go krytykuje – to robi to w ramach pewnej dyskusji. Niestety Wałęsa często nie odróżnia dyskusji od inwektyw.
Tym razem takiego scenariusza uda się uniknąć. Ale ustępując Wałęsie tak naprawdę robimy Wałęsie krzywdę. Bo przy ego byłego prezydenta, które jest większe niż Mount Everest i Mont Blanc razem wzięte, każde ustępstwo wobec niego jest dowodem, że tak naprawdę tylko on rozumie świat. Więc już musimy się szykować na jakieś kolejne ultimatum. Kto wie czego Wałęsa zażąda jutro? Kiedyś wreszcie nie będzie można mu dla świętego spokoju ustąpić. A wtedy grozi nam to, że Wałęsa „pojedzie po bandzie" i – prawdopodobnie – czymś się skompromituje. Tak jak niepotrzebnie kompromitował się startując w wyborach prezydenckich 2000, w których uzyskał poparcie podobne do tego jakie ma Leszek Bubel. Tamtą klęskę udało się zatuszować obecną „modą na Wałęsę”. Ale ile jeszcze takich klęsk zniesie legenda byłego prezydenta.
Tak naprawdę bowiem na tym, by nie ustępować Wałęsie powinno zależeć nie jego wrogom, ale tym, którym zależy na ocaleniu legendy byłego prezydenta. On sam tego zrobić nie zdoła.