Propozycja zakładała, że NCS zostanie zrealizowany przez Totalizator Sportowy jako inwestora, który po jego wybudowaniu przekaże go innej spółce. Były minister skarbu podkreślił, że po to, aby Totalizator był w stanie udźwignąć finansowo tę inwestycję, szacowaną wówczas na ponad 1,2 mld zł, należało stworzyć spółce możliwości pozyskania dodatkowych środków finansowych. Jasiński tłumaczył, że w związku z tym, że Totalizator miał monopol na prowadzenie wideoloterii zarząd spółki rozpoczął zabiegi, których celem miało być doprowadzenie do obniżenia opodatkowania tej gry. - Uważałem, że jako minister Skarbu Państwa nadzorujący spółkę, odpowiedzialny za jej rozwój, pozycję na rynku, powinienem tą propozycją zainteresować innych ministrów, rząd i premiera - powiedział polityk PiS.
Ostatecznie - tłumaczył - minister sportu przedstawiał inną propozycję finansowania NCS, która została przyjęta przez rząd. Jasiński podkreślił, że prace nad ustawą o Narodowym Centrum Sportu prowadził jego zastępca Paweł Szałamacha, jednak on sam akceptował działania związane z nią. Zaznaczył, że sprawa tej ustawy zarówno dla niego, jak i dla Szałamachy nie była najważniejsza, bo mieli w resorcie inne istotniejsze kwestie do rozwiązania. Minister skarbu w rządzie PiS Wojciech Jasiński, zeznając przed komisją śledczą ds. wyjaśnienia tzw. afery hazardowej, powiedział, że jest generalnie zwolennikiem monopolu państwa w obszarze rynku hazardowego.Jak mówił, jedną z reakcji państwa na wzrost zjawisk hazardowych jest objęcie hazardu monopolem państwa prowadzonym przez powołane do tego przedsiębiorstwa. - Jestem generalnie zwolennikiem tego rozwiązania - powiedział były minister skarbu. - Nie widzę niczego nagannego w publicznym poparciu objęcia monopolem państwa hazardu, krytykowanie tego jako uleganie lobbystom uważam za nadużycie - podkreślił.
Według Jasińskiego, jest kilka argumentów za takim rozwiązaniem. Po pierwsze - mówił - zapewnia się w ten sposób państwu możliwość monitorowania tego zjawiska, a przez to posiadania na nie pewnego wpływu. - Oznacza to też karę za jego złamanie - zazanczył. W jego ocenie, "znaczna część graczy (...) będzie wolała korzystać z legalnych form uprawiania gry, choćby dlatego, że realizacja potencjalnych wygranych będzie łatwiejsza i pewniejsza niż w szarej strefie". Zdaniem byłego ministra skarbu, jest też lepiej, gdy środki z "niekoniecznie dobrych ludzkich skłonności" pozyskuje państwo, które przekazuje je potem na cele społeczne, niż gdyby w ten sposób mieli się bogacić prywatni przedsiębiorcy".
Zaznaczył przy tym, że nie twierdzi wcale, iż każde opowiadanie się za szerokim wejściem na rynek hazardu prywatnego biznesu, jest uleganiem lobby. - Każdy ma do tego prawo, ale z całą stanowczością odrzucam ocenianie optowania za objęciem monopolem państwa hazardu za działalność, której należałoby się wstydzić - podkreślił. Jak zaznaczył, mimo że opowiada się za "ułatwieniem życia" przedsiębiorcom prowadzącym działalność gospodarczą, "niekoniecznie" uważa, że "należy się martwić przynajmniej deklarowanymi kłopotami przedsiębiorców pracujących w hazardzie".
Zdaniem byłego ministra skarbu, jest też lepiej, gdy środki z "niekoniecznie dobrych ludzkich skłonności" pozyskuje państwo, które przekazuje je potem na cele społeczne, niż gdyby w ten sposób mieli się bogacić prywatni przedsiębiorcy. Zaznaczył przy tym, że nie twierdzi wcale, iż każde opowiadanie się za szerokim wejściem na rynek hazardu prywatnego biznesu, jest uleganiem lobby. - Każdy ma do tego prawo, ale z całą stanowczością odrzucam ocenianie optowania za objęciem monopolem państwa hazardu za działalność, której należałoby się wstydzić - podkreślił. Jak zaznaczył, mimo że opowiada się za "ułatwieniem życia" przedsiębiorcom prowadzącym działalność gospodarczą, "niekoniecznie" uważa, że "należy się martwić przynajmniej deklarowanymi kłopotami przedsiębiorców prywatnych pracujących w hazardzie".
PAP, arb