„Killer, to ciebie jest dwóch?” – dziwiła się jedna z bohaterek komedii Juliusza Machulskiego. Tak samo na informację o tym, że prezydent Lech Kaczyński nie zgadza się ze wszystkimi tezami projektu konstytucji przygotowanej przez jego brata bliźniaka, miała prawo zareagować opinia publiczna. Dotychczas bowiem nic nie wskazywało na to, że Kaczyńskich naprawdę jest dwóch.
Zdanie wypowiedziane przez obecnego prezydenta po wygraniu II tury wyborów już na trwale zapisało się w historii polskiej polityki. „Panie prezesie, melduje wykonanie zadania" – wyrecytował pierwszy obywatel Rzeczpospolitej strzelając obcasami przed liderem jednej z partii, który – tak się składa – był jego bratem bliźniakiem. Jarosław Kaczyński meldunek przyjął, pozwolił odmaszerować bratu do Pałacu Prezydenckiego i czekać na dalsze polecenia.
Dopóki Polską rządził PiS do spółki z przystawkami prezydent mógł spokojnie celebrować swój urząd i tylko co jakiś czas rytualnie chwalić „najlepszy polski rząd od czasów Mieszka I". Sytuacja zmieniła się jednak, gdy do władzy doszło PO. Wówczas Jarosław Kaczyński „przypomniał sobie”, że ma swojego żołnierza-brata w pałacu prezydenckim i zaczął nim wywijać niczym maczugą. I choć kilka razy trafił nią celnie rząd to jednak równie często sam nabijał sobie guzy.
W efekcie Jarosław Kaczyński doprowadził do tego, że wyborcy przestali traktować Lecha Kaczyńskiego jako byt odrębny od swojego brata co doskonale pokazują rozmaite sondaże. Te 30 procent Polaków, które uważa Lecha Kaczyńskiego za dar niebios dla znękanej ojczyzny, to ci sami ludzie zdaniem których Jarosław Kaczyński jest geniuszem, za którym można skoczyć w ogień. I odwrotnie – 70 procent rodaków, którzy uważają, że gorsza od Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim byłaby chyba tylko epidemia dżumy w Polsce, to ci sami wyborcy, których zdaniem naród powinien zrobić wszystko, by Jarosław Kaczyński budował IV RP w Gabonie a nie nad Wisłą. Jednym słowem Kaczyńscy to – w oczach opinii publicznej – jeden polityk w dwóch osobach.
Z perspektywy zbliżających się wyborów prezydenckich taka sytuacja jest zabójcza dla obecnego lokatora Pałacu Prezydenckiego. Posiadając cały elektorat negatywny brata Lech Kaczyński w II turze wyborów przegrałby prawdopodobnie nawet z liderem koła PO w Kędzierzynie Koźlu (z całym szacunkiem dla mieszkańców tego sympatycznego miasta). Pokazują to zresztą rozmaite sondaże – ktoś, kto w II turze przegrywa z Jerzym Szmajdzińskim powinien już myśleć o tym co zrobi po wyprowadzce z Pałacu Prezydenckiego.
I o ile Lech Kaczyński byłby pewnie gotów toczyć heroiczny bój z całym światem o dobre imię swojego brata, o tyle Jarosław Kaczyński, który jest politykiem ciut lepszym, zrozumiał chyba, że wobec kłopotów PO istnieje szansa reelekcji Lecha Kaczyńskiego – ale tylko wtedy, gdy nie będzie on Jarosławem. Dlatego w najbliższych tygodniach i miesiącach możemy być świadkami gry w dobrego i złego Kaczyńskiego. Gry, którą tak naprawdę bracia powinni rozpocząć już dawno. Wbrew bowiem temu, co sądzą o obecnym prezydencie jego przeciwnicy – Lech Kaczyński ma spory potencjał zdobywania sympatii elektoratu. W odróżnieniu od pryncypialnego brata jest bowiem znacznie bardziej ugodowy, jego poglądy polityczne są znacznie bardziej centrowe niż projekty Jarosława, poza tym prezydent ma bardzo sympatyczną żonę i nigdy nie opowiadał nic o gestapo przesłuchującym 13-letnie dziewczynki. Nawet lapsusy Kaczyńskiego – takie jak słynny już „Irasiad" są sympatyczne, w odróżnieniu od bon motów jego brata, który dzieli Polskę na siebie i ZOMO. Lech bez twarzy Jarosława jest politykiem jak najbardziej wybieralnym na najwyższy urząd w państwie.
Minispór braci o konstytucję prawdopodobnie jest zapowiedzią kolejnych tego typu drobnych różnic. Symptomatyczne są słowa Jarosława Kaczyńskiego, który skomentował całą sprawę mówiąc: „Prezydent ma po prostu inny pogląd niż znaczna część partii". Pytanie tylko czy Kaczyńscy nie zdecydowali się na swoją grę zbyt późno. Dotychczas bowiem tak się składało, że prezydent miał akurat takie samo zdanie „jak znaczna część partii” i istnieje poważne ryzyko, że dziś nikt nie uwierzy, że Lech Kaczyński nagle stał się samodzielnym politykiem. Poza tym cały misterny plan może zburzyć… sam Lech Kaczyński, który jest bardzo wyczulony na krytykę pod adresem brata. W pewnym momencie nie wytrzymać jakiegoś ataku na niego i wrócić do PiS-owskich szańców grzebiąc ostatecznie szansę na reelekcję. Jeśli jednak tak się nie stanie, a Kaczyńscy będą prowadzili grę w dobrego i złego brata inteligentnie, jest duża szansa na to, że nadchodząca kampania prezydencka wcale nie będzie pojedynkiem Lecha Kaczyńskiego z całą resztą świata.
Dopóki Polską rządził PiS do spółki z przystawkami prezydent mógł spokojnie celebrować swój urząd i tylko co jakiś czas rytualnie chwalić „najlepszy polski rząd od czasów Mieszka I". Sytuacja zmieniła się jednak, gdy do władzy doszło PO. Wówczas Jarosław Kaczyński „przypomniał sobie”, że ma swojego żołnierza-brata w pałacu prezydenckim i zaczął nim wywijać niczym maczugą. I choć kilka razy trafił nią celnie rząd to jednak równie często sam nabijał sobie guzy.
W efekcie Jarosław Kaczyński doprowadził do tego, że wyborcy przestali traktować Lecha Kaczyńskiego jako byt odrębny od swojego brata co doskonale pokazują rozmaite sondaże. Te 30 procent Polaków, które uważa Lecha Kaczyńskiego za dar niebios dla znękanej ojczyzny, to ci sami ludzie zdaniem których Jarosław Kaczyński jest geniuszem, za którym można skoczyć w ogień. I odwrotnie – 70 procent rodaków, którzy uważają, że gorsza od Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim byłaby chyba tylko epidemia dżumy w Polsce, to ci sami wyborcy, których zdaniem naród powinien zrobić wszystko, by Jarosław Kaczyński budował IV RP w Gabonie a nie nad Wisłą. Jednym słowem Kaczyńscy to – w oczach opinii publicznej – jeden polityk w dwóch osobach.
Z perspektywy zbliżających się wyborów prezydenckich taka sytuacja jest zabójcza dla obecnego lokatora Pałacu Prezydenckiego. Posiadając cały elektorat negatywny brata Lech Kaczyński w II turze wyborów przegrałby prawdopodobnie nawet z liderem koła PO w Kędzierzynie Koźlu (z całym szacunkiem dla mieszkańców tego sympatycznego miasta). Pokazują to zresztą rozmaite sondaże – ktoś, kto w II turze przegrywa z Jerzym Szmajdzińskim powinien już myśleć o tym co zrobi po wyprowadzce z Pałacu Prezydenckiego.
I o ile Lech Kaczyński byłby pewnie gotów toczyć heroiczny bój z całym światem o dobre imię swojego brata, o tyle Jarosław Kaczyński, który jest politykiem ciut lepszym, zrozumiał chyba, że wobec kłopotów PO istnieje szansa reelekcji Lecha Kaczyńskiego – ale tylko wtedy, gdy nie będzie on Jarosławem. Dlatego w najbliższych tygodniach i miesiącach możemy być świadkami gry w dobrego i złego Kaczyńskiego. Gry, którą tak naprawdę bracia powinni rozpocząć już dawno. Wbrew bowiem temu, co sądzą o obecnym prezydencie jego przeciwnicy – Lech Kaczyński ma spory potencjał zdobywania sympatii elektoratu. W odróżnieniu od pryncypialnego brata jest bowiem znacznie bardziej ugodowy, jego poglądy polityczne są znacznie bardziej centrowe niż projekty Jarosława, poza tym prezydent ma bardzo sympatyczną żonę i nigdy nie opowiadał nic o gestapo przesłuchującym 13-letnie dziewczynki. Nawet lapsusy Kaczyńskiego – takie jak słynny już „Irasiad" są sympatyczne, w odróżnieniu od bon motów jego brata, który dzieli Polskę na siebie i ZOMO. Lech bez twarzy Jarosława jest politykiem jak najbardziej wybieralnym na najwyższy urząd w państwie.
Minispór braci o konstytucję prawdopodobnie jest zapowiedzią kolejnych tego typu drobnych różnic. Symptomatyczne są słowa Jarosława Kaczyńskiego, który skomentował całą sprawę mówiąc: „Prezydent ma po prostu inny pogląd niż znaczna część partii". Pytanie tylko czy Kaczyńscy nie zdecydowali się na swoją grę zbyt późno. Dotychczas bowiem tak się składało, że prezydent miał akurat takie samo zdanie „jak znaczna część partii” i istnieje poważne ryzyko, że dziś nikt nie uwierzy, że Lech Kaczyński nagle stał się samodzielnym politykiem. Poza tym cały misterny plan może zburzyć… sam Lech Kaczyński, który jest bardzo wyczulony na krytykę pod adresem brata. W pewnym momencie nie wytrzymać jakiegoś ataku na niego i wrócić do PiS-owskich szańców grzebiąc ostatecznie szansę na reelekcję. Jeśli jednak tak się nie stanie, a Kaczyńscy będą prowadzili grę w dobrego i złego brata inteligentnie, jest duża szansa na to, że nadchodząca kampania prezydencka wcale nie będzie pojedynkiem Lecha Kaczyńskiego z całą resztą świata.