Dopytywany, kiedy takich zmian w rządzie można się spodziewać, odpowiedział: "jeszcze kilka tygodni namysłu potrzebuję, żeby to było bardzo precyzyjne, ale niewykluczone, że wiosną do zmian dojdzie".
"Jak mam przekonanie, że potrzebuję kogoś do konkretnego zadania, to decyzję podejmuję, nawet jeśli to sentymentalnie mnie kosztuje. Tak będzie także i w tym przypadku" - zapowiedział szef rządu. "Do tej pory, kiedy uznawałem, że potrzebna jest zmiana, nie wahałem się i dotyczyło to już kilku ministrów, nie zwracałem uwagi na kaprysy niektórych komentatorów, także u mnie w Platformie" - podkreślił premier.
Premier zapowiedział też, że zwróci się do PO z propozycją kandydata na prezydenta, ale - jak zastrzegł - to musi być decyzja wspólna. "Kandydatem Platformy musi być ktoś, kto będzie miał równie realne szanse na zwycięstwo jak w tej chwili ja" - podkreślił Tusk. Jak tłumaczył, polityczny bój o Polskę będzie miał trzy fazy: wybory prezydenckie, samorządowe i parlamentarne.
"Wybory prezydenckie są pierwszym etapem, moim zdaniem nie najważniejszym, ale kandydat musi być chciany przez ludzi, to nie może być mój kaprys w żadnym przypadku" - powiedział premier i dodał, że "wszyscy w Polsce wiemy, kto w Polsce cieszy się zaufaniem wystarczającym, by wystartować".
Ale - jak zastrzegł - "chce być lojalny wobec tych, którzy włożą swoją pracę w przyszły sukces i dlatego na spotkaniu Platformy poproszę o rozważenie moich propozycji". Dopytywany, kiedy opinia publiczna pozna kandydata, odpowiedział: "to jest kwestia raczej dni niż tygodni, na pewno nie miesięcy".
Tusk ujawnił, że decyzję o tym, że nie będzie kandydował, podjął w kwietniu ubiegłego roku. "Mniej więcej w maju, może w czerwcu poinformowałem moich najbliższych współpracowników o moim zamiarze" - dodał.
W TVN24 Tusk przekonywał, że jego decyzja o niekandydowaniu w wyborach prezydenckich "jest definitywna". Szef rządu jest zdania, że decyzją, którą ogłosił, "wymaga odwagi". W jego ocenie, start w wyborach prezydenckich, w jakimś sensie, byłby "pójściem na łatwiznę".
"Uważam, że wygrałbym wybory prezydenckie. Jeśli wybieram rząd (...) to uważam, że to są ważniejsze rzeczy, które odbywają się w rządzie. Wolę rząd niż Pałac" - przekonywał Tusk. Jak ocenił, jego decyzja o niekandydowaniu jest niespodzianką dla jego oponentów, ale nie "radosną".
"Jestem przekonany, że prowadzę konsekwentnie plan, dzięki któremu PiS nie wróci do władzy" - powiedział premier. "Kto inny pójdzie na bój o prezydenturę po to, aby skutecznie (...) zatrzymać ewentualność powrotu do władzy tych, o których wiem, że zepsują to, co udało się zrobić" - dodał.
Pytany, czy zdaje sobie sprawę, że rezygnując ze startu w wyborach, zwiększa szansę Lecha Kaczyńskiego, odparł: "największym przeciwnikiem Lecha Kaczyńskiego jest Lech Kaczyński, jego brat Jarosław Kaczyński i PiS".
Premier nie zgodził się ze stwierdzeniem, że zdecydował się w czwartek ogłosić swoją decyzję, by "przykryć" przesłuchanie Mirosława Drzewieckiego przez hazardową komisję śledczą. "To absurd, nie jestem aż takim altruistą" - powiedział Tusk.
"O najważniejszych dla mnie i państwa sprawach nie będę mówił po to, by przykryć czyjeś zeznania, nawet jeśli ten ktoś to mój serdeczny znajomy" - podkreślił premier. Dodał, że komisja śledcza powstała jego decyzją i że to on zdecydował o dymisji Drzewieckiego z funkcji ministra sportu. "To ja zaoferowałem natychmiastową obecność na komisji śledczej i będę przez nią przesłuchiwany" - powiedział.
Zaznaczył, że jako premier, jeszcze bardziej niż jako kandydat na prezydenta, musi tę sprawę wyjaśnić i zamknąć. Dodał, że dla niego newsem dnia, tak jak dla wielu Polaków, będzie wynik meczu piłki ręcznej Polska-Francja, a nie to, co powiedział Drzewiecki.
Tusk nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy kandydatem PO w wyborach prezydenckich może być Włodzimierz Cimoszewicz. Podkreślił jednak, że lista potencjalnych kandydatów PO jest długa. W tym kontekście wymienił nazwiska polityków związanych z Platformą, którzy przodują w rankingach zaufania Polaków: Jerzego Buzka, Hanny Gronkiewicz-Waltz, Bronisława Komorowskiego, Radosława Sikorskiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego. "Bogactwo wyboru daje dużą szansę Platformie, by wskazać kandydata, który jest do zaakceptowania przez wyborców" - ocenił.PAP, dar