Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, autorka projektu Platformy, przyznaje, że zdania w sprawie parytetów są w klubie PO "mocno podzielone". "Dla naszego prawego skrzydła parytety to propozycja nie do przyjęcia. Możliwe, że mój projekt będzie wniesiony w formie poprawki do projektu obywatelskiego. We wtorek musimy ostatecznie zdecydować o stanowisku klubowym. Sądzę, że władze klubu zdecydują się właśnie na wariant poprawki" - powiedziała Kozłowska-Rajewicz.
Projekt oprotestowują nawet niektóre koleżanki klubowe Kozłowskiej-Rajewicz. Magdalena Kochan (PO) pyta, co zrobić, jeśli na jakąś listę PO nie znajdzie tyle kobiet, aby spełnić wymogi 30-procentowego parytetu. Kochan wielokrotnie podkreślała, że nie chodzi przecież o to, żeby robić listy "z łapanki", a udział kobiet w życiu społecznym powinien być zwiększany przede wszystkim poprzez politykę prorodzinną, przydomowe żłobki, rozluźnienie "sztywnego gorsetu" kodeksu pracy.
"Nie popieram parytetów w żadnej postaci" - mówi wprost Jarosław Gowin. Wiceszef PO Waldy Dzikowski podkreśla z kolei, że parytety utrwalają ordynację proporcjonalną, a PO dąży do wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, w których nie głosuje się na listy, ale na konkretnych ludzi. Dzikowski zgadza się też z Kochan, że kobiety do aktywności społecznej zachęcą najefektywniej "prorodzinne" zmiany w prawie, a nie parytety. Inny wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak przyznał przed kilkoma dniami, że ma do parytetów "ambiwalentny" stosunek.
Obywatelski projekt ustawy o parytetach przygotowały organizatorki Kongresu Kobiet. Na 18 stycznia zaplanowano jego pierwsze czytanie w Sejmie. Projekt ten, zapewniający kobietom i mężczyznom równy udział na listach wyborczych, zmienia ordynacje wyborcze do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Projekt nie dotyczy wyborów do Senatu i do rad gmin do 20 tys. mieszkańców, które zakładają ordynację większościową.
PO przygotowała własny projekt dotyczący parytetów, pracowała nad nim właśnie Kozłowska-Rajewicz. Zapisała w projekcie, że przynajmniej 30 proc. miejsc na listach wyborczych ma przypaść kobietom. "30 procent to najwyższa realna kwota, jaka może przejść przez ten Sejm, a jednocześnie najniższa, która powoduje realną zmianę. Kwota 30 procent oznacza średnio 2-3 kobiety więcej na liście wyborczej. Dzisiaj poziomu 30 proc. udziału kobiet na listach nie osiąga się na 90 procentach list wyborczych" - przekonuje posłanka.
Kozłowska-Rajewicz chce też zaproponować, aby za niespełnienie wymogu 30-proc. parytetu obowiązywała sankcja w postaci odmowy rejestracji listy. "To nie oznacza, że ktoś zbuduje listę i w ogóle nie będzie mógł jej zarejestrować. Ale lista, na której nie będzie wystarczającej liczby kobiet będzie musiała zostać skrócona. Czyli jeżeli ktoś ma tylko trzy kobiety, które są gotowe wystartować z danej listy, to lista nie będzie mogła być dłuższa niż 9-osobowa" - tłumaczy posłanka.
Nie ma jeszcze rozstrzygnięcia, od kiedy miałby obowiązywać parytet - jeśli Sejm zdecyduje o jego wprowadzeniu. "Właściwie cała dyskusja toczy się wokół wyborów samorządowych, bo one są zaraz. Część posłów skłania się do tego, żeby nie ryzykować i wprowadzić parytety dopiero od najbliższych wyborów parlamentarnych. Potem już sukcesywnie każde kolejne wybory byłyby objęte parytetami" - mówi Kozłowska-Rajewicz.
PAP, mm