"Katyń" Andrzeja Wajdy może być drogą do wzajemnego zrozumienia Rosjan i Polaków. Ceniony w Rosji polski reżyser słusznie podkreśla, że zbrodnia katyńska nie jest winą narodu, a totalitarnego systemu. Dwa lata temu zrezygnowano z prezentacji filmu w rosyjskich kinach. Dlatego dobrze się stało, że teraz pokazano go w telewizji.
Pierwszy raz oglądałam "Katyń" w październiku 2007 r. w towarzystwie znajomych z Polsko–Rosyjskiej Szkoły: Historia, Polityka, Kultura. Na spotkaniu z reżyserem dzieliliśmy się swoimi wrażeniami. Rosjanie przyznali, że choć film oglądało im się trudno - szczególnie ostatnią scenę - nie uważają go za antyrosyjski. Chwalili fabułę, doceniali kunszt reżysera, zapraszali do Rosji, gdzie Wajdy nikomu przedstawiać nie trzeba.
Było dla nas oczywiste, że „Katyń" pojawi się w rosyjskich kinach. Doskonale się do tego nadawał. Stonowany, opowiadający o ogólnoludzkich wartościach, gdzie osądza się system, a nie ludzi. Moim zdaniem dzieło Wajdy jest filmem na eksport, adresowanym przede wszystkim do zagranicznego widza (osobiście czekałam na głębszą refleksję nad polskimi tragicznymi losami, próby odgadnięcia ich genezy, pokazania nie tylko pomnikowych, niezłomnych postaci rodem z lektur szkolnych). Wydawało się, że Rosjanie w mig go podchwycą. Czekała nas jednak przykra niespodzianka: nie zdecydowano się na dystrybucję filmu w rosyjskich kinach. To błąd, który w jakieś mierze naprawiła telewizja „Rossija”.
Nie pierwszy raz próbuję zrozumieć rosyjski punkt widzenia w sprawie zbrodni katyńskiej (mam na myśli społeczeństwo, a nie stanowisko władz). Jednym z większych problemów Rosjan jest brak społecznego katharsis. Jak wiadomo traumy, czy to zbiorowe, czy indywidualne, trzeba przede wszystkim przerobić w sobie. Rosjanie nie doświadczyli zbiorowego rozliczenia z przeszłością, stąd ten irytujący nas brak empatii, zawarty w zdaniu: „A ile my mamy lasków katyńskich, ile tam leży rosyjskich kości". Racja – w czasie wielkiej czystki w latach trzydziestych zginął kwiat radzieckiego społeczeństwa: inteligencja, artyści, naukowcy. Aż serce się kraje, gdy pomyśleć, ile dobrego mogliby jeszcze zrobić, a tymczasem ginęli „jak psy” zamęczeni na Łubiance, albo mordowani przez NKWD we własnych mieszkaniach. Nie trzeba urodzić się Rosjaninem, aby czuć ból z powodu tych ofiar. Tyle, że rozrachunku z własną historią nikt za nich nie zrobi.
Wygląda jednak na to, że coś się w tej sprawie ruszyło. Kilka tygodni temu w rosyjskiej telewizji pokazano film dokumentalny o jednym z najbardziej znamienitych szpiegów radzieckich, który zawędrował na salony III Rzeszy, a „w nagrodę" został przez swoich oskarżony w sfingowanym procesie o zdradę na rzecz Japonii i stracony. Krytyka stalinizmu była w filmie wyraźna. To zadziwiające, bo oficjalna telewizja od czasów Putina wystrzegała się negacji „wielkiego menedżera”, który uczynił z ZSRR militarną potęgę.
Coraz częściej słychać też głosy domagające się upamiętnienia ofiar stalinowskich czystek. Swój wkład w krytykę ma także prezydent Dmitrij Miedwiediew.
Jak na razie są to jedynie pierwsze jaskółki, ale przy odrobinie optymizmu można je traktować jako zapowiedź wiosny. Wbrew pozorom, zrozumienie komunistycznych zbrodni w tym mordu katyńskiego, jest najbardziej potrzebne samym Rosjanom.
Było dla nas oczywiste, że „Katyń" pojawi się w rosyjskich kinach. Doskonale się do tego nadawał. Stonowany, opowiadający o ogólnoludzkich wartościach, gdzie osądza się system, a nie ludzi. Moim zdaniem dzieło Wajdy jest filmem na eksport, adresowanym przede wszystkim do zagranicznego widza (osobiście czekałam na głębszą refleksję nad polskimi tragicznymi losami, próby odgadnięcia ich genezy, pokazania nie tylko pomnikowych, niezłomnych postaci rodem z lektur szkolnych). Wydawało się, że Rosjanie w mig go podchwycą. Czekała nas jednak przykra niespodzianka: nie zdecydowano się na dystrybucję filmu w rosyjskich kinach. To błąd, który w jakieś mierze naprawiła telewizja „Rossija”.
Nie pierwszy raz próbuję zrozumieć rosyjski punkt widzenia w sprawie zbrodni katyńskiej (mam na myśli społeczeństwo, a nie stanowisko władz). Jednym z większych problemów Rosjan jest brak społecznego katharsis. Jak wiadomo traumy, czy to zbiorowe, czy indywidualne, trzeba przede wszystkim przerobić w sobie. Rosjanie nie doświadczyli zbiorowego rozliczenia z przeszłością, stąd ten irytujący nas brak empatii, zawarty w zdaniu: „A ile my mamy lasków katyńskich, ile tam leży rosyjskich kości". Racja – w czasie wielkiej czystki w latach trzydziestych zginął kwiat radzieckiego społeczeństwa: inteligencja, artyści, naukowcy. Aż serce się kraje, gdy pomyśleć, ile dobrego mogliby jeszcze zrobić, a tymczasem ginęli „jak psy” zamęczeni na Łubiance, albo mordowani przez NKWD we własnych mieszkaniach. Nie trzeba urodzić się Rosjaninem, aby czuć ból z powodu tych ofiar. Tyle, że rozrachunku z własną historią nikt za nich nie zrobi.
Wygląda jednak na to, że coś się w tej sprawie ruszyło. Kilka tygodni temu w rosyjskiej telewizji pokazano film dokumentalny o jednym z najbardziej znamienitych szpiegów radzieckich, który zawędrował na salony III Rzeszy, a „w nagrodę" został przez swoich oskarżony w sfingowanym procesie o zdradę na rzecz Japonii i stracony. Krytyka stalinizmu była w filmie wyraźna. To zadziwiające, bo oficjalna telewizja od czasów Putina wystrzegała się negacji „wielkiego menedżera”, który uczynił z ZSRR militarną potęgę.
Coraz częściej słychać też głosy domagające się upamiętnienia ofiar stalinowskich czystek. Swój wkład w krytykę ma także prezydent Dmitrij Miedwiediew.
Jak na razie są to jedynie pierwsze jaskółki, ale przy odrobinie optymizmu można je traktować jako zapowiedź wiosny. Wbrew pozorom, zrozumienie komunistycznych zbrodni w tym mordu katyńskiego, jest najbardziej potrzebne samym Rosjanom.