Polacy w szoku. Nie wierzą w to, co się stało

Polacy w szoku. Nie wierzą w to, co się stało

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. Forum 
Ta wiadomość spadła na nasz kraj jak piorun z jasnego nieba. Każdy z nas był w innej sytuacji. Jedni pili poranną kawę i oglądali telewizję, inni jechali samochodem i słuchali radia. Jeśli chcesz się podzielić z nami swoim doświadczeniem - zapraszamy: [email protected]
Byłem w domu, wstałem rano, szykując się na zajęcia na uczelni, której jestem studentem. Poszedłem jak zwykle rano na papierosa, kawa czekała już na mnie w kuchni, gdy zadzwonił kolega. Mówi mi: "Włącz telewizję". "Po co?"
- spytałem, jako że bardzo rzadko oglądam telewizję. "Samolot prezydenta się rozbił" - usłyszałem. Nie uwierzyłem. Zapytałem go, czy to jakiś żart (choć pod skórą czułem, że nie, to nie są żarty w jego stylu). Włączyłem telewizor. Zadzwoniłem do pani profesor, z którą miałem mieć zajęcia, że mogę się spóźnić, bo do ostatniej chwili chcę oglądać i czekać na jakieś potwierdzenia. Spóźniłem się oczywiście, ale pani profesor to zrozumiała. Potem się dowiedzieliśmy, że cały wydział, pedagodzy i studenci mają się stawić w sali kameralnej. Przyszedł pan prodziekan i powiedział, że odwołuje zajęcia. Śmierć tylu ludzi, do tego ważnych dla naszego kraju ludzi, uczciliśmy minutą ciszy i w takim samym milczeniu udaliśmy się do domów. To niewiarygodne. Jeszcze podczas spotkania sprawdziłem kilka portali przez komórkę. Było o tym, że trzy osoby przeżyły tragedię. Łudziłem się. Ale chyba już czas złudzenia porzucić. Chciałem napisać wiersz "ku pamięci". Nie potrafię. Mimo, że pisanie nie przychodzi mi z trudem. Chyba się nie da. A może się da. Ale ja nie umiem. Nawet niebo płacze. I w jakiś magiczny sposób obie tragedie - ta sprzed 70 lat i dzisiejsza się ze sobą łączą. Tylko pytanie: "Dlaczego?"
Marcin z Poznania

Idę ul. Grodzką w Krakowie, widzę, że ludzie przystają, ktoś jakby płakał. Dostałem właśnie smsa, że ponoć nie żyje. prezydent RP. Nie wierzę. Jest ok. 9.45 - 9.50.


Wchodzę do budynku UJ, spóźniłem się na zajęcie z historii filozofii, mamy mówić o postrzeganiu Boga przez Spinozę. Chcę wejść do sali ale właśnie wychodzą z niej moi koledzy i koleżanki, ktoś płacze, ktoś inny zakrywa
dłońmi twarz, dzwonię do przyjaciela i w jednej chwili rozumiem. Nie żyje Prezydent RP i kilkadziesiąt innych osób, którzy lecieli z nim samolotem. Nie mogę mówić. Natłok myśli, dramat, nieopisany żal, dlaczego, dlaczego tam
w Katyniu, dlaczego teraz, dlaczego aż tylu. Na okładce miał być Putin, przygotowywaliśmy się do tego tygodniami. Lech Kaczyński nagle stał się moim Prezydentem, patriotą. Pani wychodzi z sekretariatu, płacze. Kończy się
przerwa, wchodzę na zajęcia, profesor chce prowadzić je normalnie ale nie jest normalnie. Wszyscy to czują. To będzie długa i bolesna żałoba, ale wiem, że wyjdziemy (my Polacy) z niej silniejsi. Czytam w telefonie nazwiska
tych, którzy zginęli. Boże, aż tylu. Jest wśród nich jeden mój znajomy z którym byłem umówiony w najbliższy czwartek, myślę o jego rodzinie i o rodzinach innych, którzy zginęli.

Przeklęty Katyń!

Boli. Płaczę.