Politycy PiS nie mają wątpliwości – jedynym kandydatem partii na prezydenta po tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego jest brat prezydenta i lider partii – Jarosław Kaczyński. Jednak, abstrahując nawet od straszliwej traumy, jaką ten polityk musi w tej chwili przeżywać, spokojna polityczna kalkulacja wskazuje, że jego start może być niezwykle groźny dla Prawa i Sprawiedliwości, a ewentualne zwycięstwo Kaczyńskiego może na długie lata zepchnąć PiS do roli wiecznej opozycji.
Sondaże wskazują, że dziś wielkim faworytem wyborów jest Bronisław Komorowski, który utrzymuje prawie 30-procentową przewagę nad kandydatem PiS – niezależnie od tego czy byłby to Jarosław Kaczyński czy Zbigniew Ziobro. Do sondaży jednak nie należy się zbytnio przywiązywać – Polacy jeszcze nie do końca wyszli z szoku, jakim była dla wszystkich katastrofa prezydenckiego Tu-154M. Umiejętnie poprowadzona przez PiS kampania skupiona wokół hasła kontynuacji misji prezydenta Lecha Kaczyńskiego i skoncentrowana na hasłach patriotycznych i wspólnotowych może tę różnice zniwelować. Ponadto frekwencja w tych wyborach wśród zwolenników PiS i prawicy w ogóle będzie zapewne dość wysoka – i jeżeli PO nie znajdzie pomysłu na zmobilizowanie swojego elektoratu może się okazać, że sondażowa mniejszość, będzie wystarczającą większością, by dokonać wyboru kandydata PiS.
To się jednak nie stanie, jeśli kandydat Prawa i Sprawiedliwości da się ponieść emocjom i na ataki ze strony konkurencji odpowie oskarżeniami o pośrednie przyczynienie się do śmierci Lecha Kaczyńskiego (a takie głosy przecież już się pojawiają w tym środowisku – vide teksty Zdzisława Krasnodębskiego, wiersz Marcina Wolskiego w „Gazecie Polskiej", etc.). To jedna z pułapek w jakie będzie mógł wpaść Jarosław Kaczyński. Niewątpliwie brat zmarłego prezydenta, który zawsze robił wszystko, by osłaniać brata od medialnych ataków odczuwa dziś żal gdy widzi, że ci, którzy nie szczędzili prezydentowi Kaczyńskiemu ostrych słów i, często niesprawiedliwych, ocen – dziś potrafią o nim mówić jako o dobrym, wrażliwym i oddanym Polsce człowieku. Nie wierzę, że Jarosław Kaczyński nie czuje gniewu, że jego brat nie mógł się doczekać tych komplementów za życia. I choć wiem, że Jarosław Kaczyński jest politykiem bardzo inteligentnym, to jednak jest przecież również człowiekiem – i w ogniu kampanii wyborczej ten gniew może znaleźć ujście w jakiejś jednej uszczypliwej uwadze, która uruchomi lawinę oskarżeń. Wtedy o zwycięstwo będzie trudno, a kampania wyborcza zmieni się w, zapowiadany m.in. przez Cezarego Michalskiego, polityczny Armagedon.
Załóżmy jednak, że Jarosław Kaczyński ominie te rafy i wygra z Bronisławem Komorowskim. Warto zadać sobie pytanie – co wtedy? Prezydent Jarosław Kaczyński nie będzie mógł pełnić jednocześnie, przynajmniej formalnie, funkcji lidera partii. To rozpocznie walkę o sukcesję – a nie jest tajemnicą, że tym co powstrzymuje „ziobrystów", „muzealników” czy „zakon PC” od walki o dominację w PiS jest właśnie postać prezesa. Prawdopodobnie Kaczyński w takiej sytuacji namaściłby na swojego następcę Adama Lipińskiego – ale Lipiński nie jest typem politycznego lidera i prędzej czy później, nawet gdyby stał za nim autorytet prezydenta, nie byłby w stanie zapanować nad ambitnym pokoleniem 40-latków, którzy w odejściu Jarosława Kaczyńskiego do „dużego pałacu”, dostrzegliby swoją szansę na zdobycie prawdziwej władzy. Drugi problem to fakt, że Jarosław Kaczyński musiałby zabrać ze sobą do pałacu część dotychczasowych liderów PiS – bo jak wiadomo lubi otaczać się ludźmi sprawdzonymi i zaprawionymi w boju. To jednak osłabiłoby znacznie siłę partii w parlamencie, a dodatkowo osłabiłoby wpływy Kaczyńskiego w samym PiS. Mogłoby dojść do sytuacji znanej z czasów rządu SLD dwuwładzy w partii – część polityków skupiłaby się wokół Pałacu Prezydenckiego, część zostałaby przy Nowogrodzkiej. Taki dualizm partii, która znajduje się w opozycji i musi walczyć o przełamanie niekorzystnych sondażowych trendów, na pewno by jej nie pomógł. Wystarczy przypomnieć jak skończyło SLD po konflikcie między prezydentem Kwaśniewskim i premierem Millerem. A przecież gdy konflikt się zaczynał SLD było w znacznie lepszej sytuacji, bo kontrolowało parlament.
Jarosław Kaczyński musi sobie zdawać z tego sprawę i myślę, że w dużej mierze dlatego partia zwleka z ogłoszeniem kandydata, który rzuci wyzwanie Bronisławowi Komorowskiemu. Pytanie jednak kto inny mógłby reprezentować PiS. Zbigniew Ziobro? W tym przypadku nie można być pewnym dobrego wyniku, bo Ziobro ma bardzo duży elektorat negatywny i mimo wszystko jest politykiem znacznie mniej charyzmatycznym niż Kaczyński. Zyta Gilowska? Konserwatywny elektorat może nie zaakceptować kobiety. Romaszewski, Migalski? Żadne z nich raczej nie ma szans na nawiązanie równej walki z Komorowskim. Najlepszym rozwiązaniem dla PiS byłoby chyba znalezienie kogoś o poglądach prawicowych spoza świata polityki. Ale czasu na znalezienie takiego kandydata i wypromowanie go, w warunkach napiętego kalendarza wyborczego jest niezwykle mało. Może się więc okazać, że Jarosław Kaczyński znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Ale, jak przypominają komentatorzy, on w takich sytuacjach czuje się najlepiej.
To się jednak nie stanie, jeśli kandydat Prawa i Sprawiedliwości da się ponieść emocjom i na ataki ze strony konkurencji odpowie oskarżeniami o pośrednie przyczynienie się do śmierci Lecha Kaczyńskiego (a takie głosy przecież już się pojawiają w tym środowisku – vide teksty Zdzisława Krasnodębskiego, wiersz Marcina Wolskiego w „Gazecie Polskiej", etc.). To jedna z pułapek w jakie będzie mógł wpaść Jarosław Kaczyński. Niewątpliwie brat zmarłego prezydenta, który zawsze robił wszystko, by osłaniać brata od medialnych ataków odczuwa dziś żal gdy widzi, że ci, którzy nie szczędzili prezydentowi Kaczyńskiemu ostrych słów i, często niesprawiedliwych, ocen – dziś potrafią o nim mówić jako o dobrym, wrażliwym i oddanym Polsce człowieku. Nie wierzę, że Jarosław Kaczyński nie czuje gniewu, że jego brat nie mógł się doczekać tych komplementów za życia. I choć wiem, że Jarosław Kaczyński jest politykiem bardzo inteligentnym, to jednak jest przecież również człowiekiem – i w ogniu kampanii wyborczej ten gniew może znaleźć ujście w jakiejś jednej uszczypliwej uwadze, która uruchomi lawinę oskarżeń. Wtedy o zwycięstwo będzie trudno, a kampania wyborcza zmieni się w, zapowiadany m.in. przez Cezarego Michalskiego, polityczny Armagedon.
Załóżmy jednak, że Jarosław Kaczyński ominie te rafy i wygra z Bronisławem Komorowskim. Warto zadać sobie pytanie – co wtedy? Prezydent Jarosław Kaczyński nie będzie mógł pełnić jednocześnie, przynajmniej formalnie, funkcji lidera partii. To rozpocznie walkę o sukcesję – a nie jest tajemnicą, że tym co powstrzymuje „ziobrystów", „muzealników” czy „zakon PC” od walki o dominację w PiS jest właśnie postać prezesa. Prawdopodobnie Kaczyński w takiej sytuacji namaściłby na swojego następcę Adama Lipińskiego – ale Lipiński nie jest typem politycznego lidera i prędzej czy później, nawet gdyby stał za nim autorytet prezydenta, nie byłby w stanie zapanować nad ambitnym pokoleniem 40-latków, którzy w odejściu Jarosława Kaczyńskiego do „dużego pałacu”, dostrzegliby swoją szansę na zdobycie prawdziwej władzy. Drugi problem to fakt, że Jarosław Kaczyński musiałby zabrać ze sobą do pałacu część dotychczasowych liderów PiS – bo jak wiadomo lubi otaczać się ludźmi sprawdzonymi i zaprawionymi w boju. To jednak osłabiłoby znacznie siłę partii w parlamencie, a dodatkowo osłabiłoby wpływy Kaczyńskiego w samym PiS. Mogłoby dojść do sytuacji znanej z czasów rządu SLD dwuwładzy w partii – część polityków skupiłaby się wokół Pałacu Prezydenckiego, część zostałaby przy Nowogrodzkiej. Taki dualizm partii, która znajduje się w opozycji i musi walczyć o przełamanie niekorzystnych sondażowych trendów, na pewno by jej nie pomógł. Wystarczy przypomnieć jak skończyło SLD po konflikcie między prezydentem Kwaśniewskim i premierem Millerem. A przecież gdy konflikt się zaczynał SLD było w znacznie lepszej sytuacji, bo kontrolowało parlament.
Jarosław Kaczyński musi sobie zdawać z tego sprawę i myślę, że w dużej mierze dlatego partia zwleka z ogłoszeniem kandydata, który rzuci wyzwanie Bronisławowi Komorowskiemu. Pytanie jednak kto inny mógłby reprezentować PiS. Zbigniew Ziobro? W tym przypadku nie można być pewnym dobrego wyniku, bo Ziobro ma bardzo duży elektorat negatywny i mimo wszystko jest politykiem znacznie mniej charyzmatycznym niż Kaczyński. Zyta Gilowska? Konserwatywny elektorat może nie zaakceptować kobiety. Romaszewski, Migalski? Żadne z nich raczej nie ma szans na nawiązanie równej walki z Komorowskim. Najlepszym rozwiązaniem dla PiS byłoby chyba znalezienie kogoś o poglądach prawicowych spoza świata polityki. Ale czasu na znalezienie takiego kandydata i wypromowanie go, w warunkach napiętego kalendarza wyborczego jest niezwykle mało. Może się więc okazać, że Jarosław Kaczyński znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Ale, jak przypominają komentatorzy, on w takich sytuacjach czuje się najlepiej.